Zainspirowany serią wywiadów na IGN-ie zacząłem się zastanawiać nad poruszanymi tam kwestiami: w skrócie twórcy gier mówią o coraz większej ich (gier, nie twórców) dehumanizacji wynikającej z faktu, iż gry stają się coraz większym biznesem. W momencie, gdy do produkcji gry potrzeba dwustuosobowego zespołu, worków pieniędzy i eonów czasu, nikt nie chce ryzykować z tematyką i decyduje się na hamburgerowe równanie wszystkiego do wspólnego mianownika.

Problem polega na tym, że w rzeczywistym świecie hamburgerownie nie wypierają fajnych restauracji, podczas gdy w świecie gier (przynajmniej pudełkowych, o czym za chwilę) tak się już dawno stało. Można się sprzeczać, czy Call of Duty ma ciekawą, wciągającą historię (moja opinia? Black Ops ma, Modern Warfare nie ma), ale jednoznacznie trzeba przyznać, że to nie o historię – ani o szczególnie wymyślne rozwiązania – w kasowych grach chodzi.

Zauważam przy okazji, że ustawiane w równy szereg gry kategorii AAA (czyli takie, których ma się sprzedać co najmniej 2 miliony sztuk) zaczynają nawzajem na siebie zerkać i starać się przekraczać granice – nie gameplayowe, bo tego miłośnik hamburgerów nie zniesie, ale już obyczajowe jak najbardziej. Ponieważ żyjemy w zamerykanizowanym świecie, gdzie rządzi (i to coraz mocniej) pruderia spod znaku długiej czarnej sukni i czepka na głowie, pokazuje się nam nie rzeczy kontrowersyjnie pięknie (kiedy w grze 18+ pojawiło się nagie ciało?), a kontrowersyjnie okrutne.

Smutne jest to, że sam już na to okrucieństwo zobojętniałem, jak choćby w opisywanym parę dni temu przeze mnie Gears of War 3. Nie czuję już niepokoju, przerzynając na pół dziko wrzeszczącego wroga, ani urywając mu rękę i okładając ją jego ciało jak najwięcej razy, żeby dostać więcej expów. Gry oczywiście nie są w tym pędzie do okrucieństwa osamotnione – horroropodobne twory typu Piła czy Oszukać przeznaczenie przekraczają kolejne granice w imię zarobienia większej kapusty.

Dlatego też mam cichą nadzieję, że za moment epatowanie okrucieństwem stanie się na tyle powszednie, że przestanie być elementem koniecznym każdej gry od osiemnastego roku życia. Ponieważ jednak człowiek z założenia uwielbia okrucieństwo oglądać (a potem narzekać, że świat jest okrutny i nie ma żadnych granic) obawiam się, że do przeniesienia akcentów w grach z hektolitrów krwi na ciekawy gameplay droga jest jeszcze daleka.

Dużo dobrego może zrobić rynek gier niezależnych – tutaj nie da się zrobić wizualnego majstersztyku, bo nie ma się na to pieniędzy ani czasu, dlatego też pisze się gry o niespotykanej mechanice, jak chociażby polskie Anomaly: Warzone Earth. Wiele firm patrzy na ten rynek bardzo uważnie i czerpie z niego dużo – czasami nawet całe zespoły, jak Valve, które swojego Portala (jak i jego drugą część oczywiście) zbudowało na pomyśle z projektu Narbacular Drop.

Ogólnie rzecz biorąc nie jest zatem aż tak źle z tymi grami. Tylko mainstreamowe tytuły dla hardcore’owców muszą się trochę opamiętać z zarzygiwaniem mi ekranu czerwienią.