Jako że od paru dni ogrywam trzecie Gearsy (jednocześnie pozdrawiając tę osobę, która wie, że ją pozdrawiam i dlaczego), mogę napisać parę słów w przeddzień premiery. Aktualnie jestem w połowie Aktu II (z pięciu bodajże), więc to dobra chwila na pierwsze wrażenia.

Zacznę od odwrotnej strony niż zwykle, czyli od górnolotnych stwierdzeń “kupowanie Gearsów do singla to porażka”. No więc nie wiem co jest fajnego w trybie multi gearsów (poza oczywiście hordą, antyhordą oraz coopowym brnięciem przez kampanię). Multi jest ciasne, nieciekawe, mało odkrywcze i dość mocno chaotyczne. Nie czuć epickości starcia, nie ma poczucia zagrożenia – jedyna rzecz, która mi się w multi podoba, to piach co jakiś czas zawiewający mapę, kiedy to ekipy dzielą się na tych, którzy ruszają naprzód z podniesionymi piłami łańcuchowymi oraz tych, którzy bezpiecznie siedzą za rogiem i ładują z obrzynów w ludzi zagubionych w burzy piaskowej.

Bardzo w multi przeszkadza mi nie tyle mikra, ile arcynędzna liczba giwer – można wziąć (przynajmniej na razie, a parę leveli już nabiłem) dwie bronie przyboczne (shotgun, obrzyn) i trzy czy cztery bronie główne. Na mapkach można znaleźć nowe giwery, ale przywykłem do jakiejś tam customizacji mojej postaci inną metodą niż sprintowanie na początku rundy. Sądząc po tym, czym strzelają ludzie na wysokich levelach, nie ulega to zmianie.

Tak więc multi stosuję jako chwilową odskocznię od znakomitego singla, chociaż amerykańskie podejście do kultowych zdaniem Amerykanów gier (czyli futbolu amerykańskiego) zaowocowało na razie jednym solidnym facepalmem, chociaż następujący zaraz potem specyficzny gameplayowy fragment był tak wspaniale absurdalny, że wybaczam te szafki, kaski i szerokie ramiona.

Singleplayer – tak samo jak poprzednio – składa się zasadniczo z killroomów, ale póki co historia poprowadzona jest zgrabnie i jest poczucie robienia epickich rzeczy, gdy wali do nas brumak z rakiet i karabinów maszynowych. Brumak jest wielkości domu i wpakowałem w niego około 600 nabojów zanim się wreszcie położył. Tu ciekawostka dotycząca poziomu trudności gry – na hardzie nie jest trudno. Ba, jest nawet łatwo i co zabawne, towarzysze (na razie zawsze biega się w czwórkę) ratują nam życie raz po raz w nawet najgłupszych sytuacjach typu “pobiegłem do przodu za kimś i teraz się wykrwawiam 50 metrów dalej”. Póki co tak naprawdę zginąłem-zginąłem jeden raz, za to efektownie, bo mi zmiażdżyli głowę.

Brutalność, znak firmowy serii, jest tu taka jak zawsze, natomiast z przerażeniem zauważam, że przestaje to na mnie robić wrażenie – a pamiętam, jak mi ciarki przeszły, gdy pierwszy raz w pierwszych Gearsach podbiegłem do kogoś z piłą. Przez tych kilka lat gry najwyraźniej poszły dużo dalej niż sądziłem i hektolitry krwi zachlapujące mi ekran przyjmuję wręcz z otępieniem.

Dobre jest zróżnicowanie geograficzne – w zasadzie co rozdział (czyli jakieś 20 minut jak dobrze idzie) zmienia się zupełnie wystrój, a że grafika jest szokująco wspaniała (co widać zwłaszcza na wielkich potworzyskach), to i człowiek w pierwszej chwili staje z rozdziawioną gębą i się gapi na ten wypas, który potrafi wygenerować konsolka sprzed pięciu lat.

Nie miałem jakiejś straszliwej zajawki na Gearsy, ale doceniam poziom tej gry i chętnie ją skończę. Natomiast fanom multi polecam poszukanie czegoś ciekawszego.