Zapowiedź Playstation 4 sprawiła, że postanowiłem odkopać się spod zaległych tytułów. Po skończeniu FarCry 3 (już pisałem drugie wrażenia, nie mam siły pisać recenzji) zabrałem się za kolejny tytuł Ubisoftu, czyli Assassin’s Creed III. To wszystko przez to, że na kupce wstydu czeka w następnej kolejności Dishonored i Borderlands 2, czyli dwie gry fpp, a ja fpp-ów miałem na moment dosyć po FarCry 3.
Ale do rzeczy, czyli Assassin’s Creeda III. Gra rozpędza się w zaiste ślimaczym tempie, ale jak się już rozpędzi (a główny bohater nie tylko pojawi się na świecie, ale nawet trochę dorośnie), to wreszcie zaczyna to być najfajniejszy Assassin, w jakiego kiedykolwiek grałem.
Liczba znajdziek i rozpraszaczy jest tu po prostu na idealnym poziomie. Trochę hasam po drzewach w celu zaliczenia punktów synchronizacyjnych (wczoraj dwadzieścia minut kombinowałem jak wejść na takie jedno duże drzewo przy Forcie Monmouth, Connor debilu, tak powiedziałem wreszcie do bohatera), ale dużo czasu poświęcam też na inne zadania poboczne.
Najważniejsze z nich wydają mi się te, w których zdobywam nowych mieszkańców swojej własnej osady. Myślałem, że będzie tu system podobny do Assassin’s Creed II, ale jest lepszy: zamiast sypać kapustą na lewo i prawo, trzeba wypełniać misje, w ten sposób zachęcając kolejnych ludzi do osiedlenia się w pobliżu naszego domostwa. Mam już drwali, cieślę, panią myśliwą (jest w ogóle takie słowo?), farmerów i zaraz zabieram się za kolejne zadanie. Rzemieślnicy wpływają na to, jakie towary można lokalnie wyprodukować (za pomocą hiper niewygodnego menu), a potem zapakować na wozy i wysłać do Bostonu albo gdzieś indziej.
Kasa na razie płynie do mnie szerokim strumieniem dzięki mojej ciekawskiej naturze i zaglądaniu w każdy kąt. Sporo tutaj skrzyń, przy których trzeba się nabiedzić z wytrychem (synchronizacja lewej i prawej gałki pada w określonym położeniu – fajny system), dobrze działa również okradanie ludności.
Znacznie wyżej postawiono poprzeczkę jeśli chodzi o rozpoznawalność Connora przez wrogich żołnierzy: widać, że autorzy nie mieli jeszcze casualowych doświadczeń płynących z bardzo pobłażliwego systemu z Revelations czy Brotherhooda. Connor może być incognito albo mieć jedną z trzech “gwiazdek” (używajmy nomenklatury GTA dla wygody). Gwiazdki same z siebie nie znikają (!), więc nie wystarczy przeleżeć całej nocy w stogu siana, trzeba jeszcze albo przekupić klikonów, albo pozrywać plakaty ze ścian, albo udać się do lokalnej drukarni i wydrukować sprostowanie, zwane również kłamstwem. System ograniczył nieco rumakowanie, któremu oddawałem się w poprzednich Assassinach, ale po pierwszym zaskoczeniu pogodziłem się z tym, że w trójce nie jest już tak łatwo.
Walka to nadal “pięciu stoi i się gapi, jak dwóch się leje”, ale trochę zmieniono sterowanie i do teraz się przyzwyczajam. Mało walczę, bo zająłem się misjami morskimi, które zerwały mi czapkę z głowy, takie są dobre. Niby nic specjalnego – okręt, morze, kierunek i siła wiatru na minimapie, trzy prędkości (pełne żegle, półżagle, zrefowane) i strzelanie z armat lub folgerzy sterburtą albo bakburtą, ale JAK TO WYGLĄDA! Ocean huczy, armaty grzmią, załoga wrzeszczy, kule rwą takielunek – OH… MY… GOD… a wszystko to obserwuję z jednej jedynej dostępnej kamery, czyli zza pleców Connora trzymającego koło sterowe… Nie sądzę, żeby ten element kiedykolwiek mi się znudził, ale obawiam się, że zużyję go zbyt szybko, więc dawkuję sobie jedną-dwie bitwy morskie dziennie. Gdyby wyszła gra tylko o bitwach morskich z taką mechaniką i grafiką jak w Assassin’s Creed III, grałbym w nią w każdej wolnej chwili.
Assassin’s Creed III wprawdzie potrafi przytłoczyć rozmiarem, ale jednocześnie niemal wszystko jest tu opcjonalne i długofalowe. Zbieranie kart z almanachu Franklina, misje wątku głównego, asasyni kontra templariusze, misje starego kapitana i szukanie mapy skarbu – wymieszały się tu najróżniejsze gatunki i klimaty, tworząc miks zupełnie fantastyczny, w którym może się nie zatraciłem, ale w którym konsekwentnie idę sobie do przodu, z ciekawością przyglądając się kolejnym patentom. Wczoraj na przykład wyzwoliłem fort, tylko dlatego, że mogłem. Jedyna łyżka dziegciu to technika – gra znacznie częściej ma problemy z prawidłową animacją, niż swoje poprzedniczki. Wiecie, podrygujące postaci, przenikające się nawzajem części ciała i tak dalej. Trochę przeszkadza.
Ogólnie jednak podsumowanie wypada bardzo na plus: bo w takiego sandboxa to ja mogę grać, mimo że nie lubię sandboxów. Czeka jeszcze Tyrania Króla Waszyngtona, czyli trzyczęściowe DLC, czekają jakieś dodatkowe bitwy morskie… chwilę mi ta amerykańska rewolucja zajmie. Nie narzekam.
Już ostatnio miałem pytać kiedy w końcu się zabierzesz za AC3 🙂 o którym już kilka osób tutaj wcześniej wspominało.
Mam podobne odczucia 🙂 i najwięcej czasu spędziłem na morzu, klimat jest po prostu zajebisty i zaczynając pierwszą misję nie sądziłem że zaimplementowany mini game może być taki wciągający 😛 Najgorsze jest to że stanąłem na jakichś 56% gry i nie mam czasu żeby zabrać się za jej skończenie a Lara Croft i Srah Kerrigan są już na zakręcie 🙂
Moje największe growe rozczarowanie ubiegłego roku. Usiadłem do tego czegoś po kapitalnych XCOM i Dishonored, i ogromnym wysiłkiem woli udało mi się wytrzymać całe 9 godzin… Potem AC3 poleciało z dysku, bo jednak szkoda miejsca na SSD.
Długo by opowiadać, co nie zadziałało: mnóstwo gliczy, upośledzona detekcja kolizji, antypatyczny bohater, nieangażująca fabuła, mizerny system walki, sztampowe dialogi (jedynie rozmowy z Shaunem jakoś się bronią) itp.
Chyba najśmieszniejsze są te wszystki możliwości, które daje graczowi AC3, ale zupełnie nie motywuje, żeby z nich korzystać w dalszej rozgrywce: przynęty i wnyki (po co? dużego drapieżnika ubijesz dziecinnym QTE, zwinne zwierzaki można dogonić i ukatrupić ukrytym ostrzem), rozwijanie gospodarstwa (po co? z kasą problemów raczej nie ma), kupno lepszej broni (po co? walka wręcz jest nadal banalna).
Przyznaję, bitwy morskie fajne są… i tyle. Może wkręciłbym się w AC3, gdybym potrafił grać dla “znajdziek” jak gospodarz bloga, ale, niestety, no can do.
BTW – o realiach historycznych AC3 nie ma co pisać, są odzwierciedlone głównie w warstwie wizualnej. Rzecz w tym, że gra nie zaskoczyła na tak wielu innych poziomach (delikatnie mówiąc), że tego aspektu nawet nie ma sensu drążyć.
Wtem (oraz: jak na zamówienie):
http://www.polygon.com/2013/2/26/4032480/assassins-creed-4-black-flag
U mnie niestety tak, jak u RIP. Coś nie zatrybiło i nie mam serca do tej gry. Chyba najbardziej to, że niektóre czekpointy ładują się dłużej, niż zajmuje próba ich przejścia… mając czasu na granie koło 45 minut rzucam pada i łapię się za Angry Birds Star Wars.
No ten Black Flag to moje kolejne proroctwo 🙂 Powinienem się zatrudnić w konsultingu natychmiast 🙂
Szkoda tylko, że wrzucają to w konwencję AC; nie pogardziłbym takim modelem walki w jakiejś mutacji Pirates!.
Wiesz co, Edward to dziadek Connora, czyli akcja gry toczy się z 80 lat wcześniej (Haytham jest już w podeszłym wieku, gdy zostaje ojcem), czyli mamy koniec XVII wieku – idealnie. Nie sądzę, żeby konwencja AC coś tu mogła popsuć.
Animus 🙁
Nie chce byc meta-meta-piratem. Juz od AC1 irytuje mnie, ze dobra wczuwke rozbijaja mi buce z terazniejszosci i ich wywody nt. pamieci genetycznej.
@Rip
Oj, biedaczek… Nie może się wczuć w grę o ponownym przeżywaniu wspomnień przodków…
Setting jak każdy inny, tyle, że lepszy. 😛
Okej, okej… na serio – Jest lepszy.
No dobra, dobra… Rozumiem, że niektórzy woleliby prostszą fabułę, taką tradycyjną. Tyle, że… Assassin’s Creed taki nie jest. Tak samo Dreamfall czy The Longest Journey. Właśnie ten kontrast sprawia, że gra jest wyjątkowa. I nie każdy musi to lubić. Okej, spoko. Po prostu nie graj. Poczekaj na coś innego.
Nie mów nic w stylu – “Wytnijcie ten jeden element i wszystko będzie lepsze. Koniec wojen! Uleczalny rak!”
Czy gra mogłaby bez tego funkcjonować? Tak. Równie dobrze możemy usunąć realny świat z Matrixa czy Stark z TLJ. Tyle, że to nie byłoby już to samo. Czy kalkulator z magicznego targu w TLJ niszczył imersję a może jedak ją uzupełniał?
Cubi, grałeś może w Red Dead Redemption? Tak mi się wydaje, że 3 pierwsze sekwencje AC3 to jest właśnie to, czego RDR fabularnie brakowało. Z oczywystych względów; kto je ukończył, to wie.
No i dzięki Bogu AC3 nie ma nagłego zamrożenia głównego wątku a’la Meksyk z Reda. No może Sekwencja 4. to taki jakby restart, ale nadal brniemy do przodu. 😛
@Cubi No… chodzą pogłoski, że AC4 to będzie rok 1715.
@Ake
Troche rozwine – ja raczej sugeruje, zeby jakis developer zajumal ten model bitew morskich od UBI i dorzucil do niego:
(a) porzadny piracki setting, gdzie moge sobie zdecydowac czy bede kaprem czy korsarzem i nikt mnie na sile nie ustawi na pozycji good guy’a;
(b) klimatyczna fabule (a co tam, niech sie nawet pojawia klimaty okolofantastyczne, klatwy, syreny i krakeny);
(c) wyrazistych NPC (czemu nie zastosowac rozwiazan z KOTOR-a tzn. podobnego doboru towarzyszy, co w grach Bioware?);
(d) dobry i wymagajacy system szermierki (naprawde nie macie juz dosc tej mizerii opartej na ciaglych kontrach?);
(e) “rags to riches” jako sciezka rozwoju – zaczynam w bieda-skorupie z demobilu, koncze gre na okrecie liniowym pizgajacym ogniem z trzech pokladow;
(f) upgrade’y i awanse – chce poczuc, ze zaloga rosnie w sile i szybciej wykonuje polecenia, chce sobie dobierac amunicje, takielunek i bandery, zajmowac miasta i obsadzac w nich przychylnych mi gubernatorow.
Dobra, dlugo moglbym tak pisac, rozmarzylem sie, ale w koncu minelo 8 lat od ostatniego Pirates!, a i tak produkcja Firaxis pozostaje ciagle jedyna opcja.
Oczywiscie, samego Black Flag nie przekreslam, ale tym razem kupie na spokojnie, po ogarnieciu co bardziej rzetelnych recenzji.