Całe dorosłe życie walczyłem o to, żeby gier nie traktować jak rozrywki dla dzieci ani dla upośledzonych umysłowo. Pokazywałem gry wartościowe, tłumaczyłem, co jest w nich dobrego, wyjaśniałem, jak można je interpretować (chociaż niestety gier, które można interpretować, jest stanowczo za mało). Cały przemysł growy trochę ruszył się do przodu i niektóre tytuły zaczęły już mieć nawet jakiś przekaz, ale co i rusz któryś z producentów postanawia wrócić do wspaniałych czasów braci Marx i pokazać coś, co jest ideowym odpowiednikiem filmów o rzucaniu w siebie tortami.

Tym razem pada na Square Enix i ich Tomb Raidera. W oryginale Tomb Raider to niezła gra zręcznościowa na motywach filmów przygodowych, która to gra wśród rówieśników mojego syna cieszy się nawet jakąś popularnością. Ładna pani wspina się po kolumnach, trochę strzela, nie ma przesadnego okrucieństwa, pozwalam Jaśkowi w to grać.

Ale po tym, co zobaczyłem w nowym Tomb Raiderze, opadły mi ręce. Historia młodej Lary, która musi przeżyć w niesprzyjających okolicznościach to całkiem niezły koncept. Koncept, o którym autorzy zdają się zapominać, skoro implementują w grze takie sceny (wrzucam w osobne okienko, żeby nikomu nie popsuć “zabawy”).

Nastoletnia, przerażona dziewczyna radzi sobie z przeciwnościami losu

Finisher 1 Finisher 2 Finisher 3 Finisher 4

Nie chodzi mi o samo okrucieństwo. Chodzi mi o kompletny brak SENSU tych scen. Planuję zagrać w Tomb Raidera i przyjrzeć mu się uważnie, bo zawsze lubiłem tę serię, ale jeśli z jednej strony próbuje się nam sprzedać opowieść o dojrzewającej dziewczynie, którą okrucieństwo świata zmusza do radzenia sobie w trudnych warunkach, a z drugiej wprowadza się finishery godne komandosów z oddziałów specjalnych… to wychodzi z tego groteska.

I bardzo się obawiam, że będę przy tej grze z tej niezamierzonej groteski rechotał. A tłum dziennikarzy widzących w grach tylko krew i przemoc będzie zalewał się łzami, że oto kolejna gra dla debili. Mam uzasadnione podejrzenia, że w tym wypadku ci dziennikarze będą mieli rację.