Jeśli przeglądacie (tak jak ja właśnie teraz) bloga w poszukiwaniu pierwszych wrażeń z FarCry 3, zaprzestańcie. Nie było ich. Miałem zamiar napisać je z dziesięć razy, ale potem pograłem trochę więcej, zrobiło się za późno na pierwsze wrażenia, a teraz jestem w takim momencie, że chyba jednocześnie jest za wcześnie na recenzję.

Dlatego też tym razem proponuję drugie wrażenia. Gra w pierwszym momencie zachwyciła mnie i schwytała za gardło, ale teraz, po spędzeniu jakichś 10-12 godzin, mam trochę inne odczucia. Trochę, bo FarCry 3 to wciąż znakomity kawał gry, ale nie jest to takie 10/10, jakie w pierwszej chwili sprawia wrażenie.

Przede wszystkim szwankuje fabuła. Wprawdzie autorzy co i rusz wyświetlają cytaty z Alicji w Krainie Czarów oraz każą naszemu bohaterowi przeżywać narkotyczne wizje, ale wciąż nie pozwala to na wiarygodne zinterpretowanie tego, co się dzieje na ekranie. A dzieje się całkowicie nieprawdopodobna metamorfoza bananowego klubowego chłopaka w fest zabijakę, który podrzyna przeciwnikom gardła bez zmrużenia oka.

Ten element przeszkadzał mi od początku i nadal przeszkadza w każdej chwili, w której scenarzysta próbuje pchnąć fabułę do przodu. Mój bohater to oderwany od rzeczywistości cholera-wie-kto. Boli to tym bardziej, że jego brat znacznie lepiej nadaje się na takiego herosa właśnie.

Sama rozgrywka w pierwszych chwilach zaskakuje rozbudowaniem i swobodą, ale oba elementy mają rozsądne granice. Na początku rzucamy się w wir polowań na zwierzęta i zbierania ziół. To pierwsze jest niezbędne, żeby w ogóle zaczęło dać się grać – inaczej mamy niewiele miejsca w plecaku i możemy nosić tylko jedną broń.

Im więcej jednak skór zdzierałem z dzikiej zwierzyny, tym silniejsze miałem jednak poczucie, że te całe polowania to wypełniacz, bezsensowne grindowanie tego samego tylko po to, żeby dało się grać. Obecnie nie poluję już w ogóle i z dreszczami wspominam kolejne durnowate misje, w których musiałem ustrzelić grubego zwierza z łuku. Nie przeszukuję też ciał, bo kasa mi niepotrzebna, więc ogromny, początkowo nad wyraz cieszący, erpegowy element gry, po paru godzinach zniknął.

To, co sprawia największą radość w FC3, to otwarte podejście do eliminacji przeciwników, koniecznej w celu odbijania kolejnych posterunków. Bohater rozwija się w iście sprinterskim tempie, co chwila poznając nowe techniki pozbawiania przeciwników życia, coraz lepiej skradając się po krzakach i zyskując dostęp do coraz lepszych broni. Tu faktycznie da się grać albo jako supercichy komandos, albo jako John Rambo, i obie metody są w zasadzie równie skuteczne.

Pomiędzy napadaniem na posterunki autorzy wpletli zgrabne i mniej zgrabne misje fabularne. Zwykle poruszamy się w nich w sposób liniowy, ale czasem trafi się jakaś większa, bardziej otwarta przestrzeń. Im dalej w historię, tym gorzej jednak. Coraz więcej dziwnych, narkotycznych wizji nie ułatwia odbioru ani interpretacji gry, i do teraz w zasadzie nie wiem, czy ja takiego jednego gościa zabiłem, czy to może on zabił mnie.

FarCry 3 jest mistrzowski za to w dziedzinie kreowania postaci. Przerażająco wstrętny Buck i psychopatyczny Vaas otwierają zaledwie plejadę przesadzonych bohaterów, do grona których należą nawet ratowani przez nas amerykańscy towarzysze. Celowo stereotypowi wprowadzają urozmaicenie do wiecznych krzaków, po których wycieramy portki.

Technicznie jestem z gry zadowolony, chociaż w internetach grzmią głosy, że chrupie, że tearing i że judder. Nie ma co się oszukiwać, grafika mogłaby być płynniejsza, ale w niczym to nie przeszkadza (a już na pewno nie w sprawnym eliminowaniu przeciwników). Poziom detali na konsoli nie jest najlepszy (podobno na PC też nie), co jednak wobec otwartego świata jakoś tam rozumiem. Natomiast zdecydowanie wolałbym grać w tę grę na konsoli kolejnej generacji.

Ach, byłbym zapomniał: ścieżka dźwiękowa gry jest kapitalna. Muzyka to jednak gatunki modne, więc uczuleni na dubstep powinni uważać.

Generalnie jestem rozerwany nad tym FarCry’em 3. Chce mi się w niego grać w krótkich, godzinnych dawkach, później staje się zbyt powtarzalny i irytujący. Ale po chwili odpoczynku znów mi się chce do niego wracać. Chyba skończę.