Miałem wczoraj okazję (tak, i przez to nie napisałem newsa, ale dla wyższego celu ściemniam datę publikacji, żeby była ciągłość) popatrzeć, jak wygląda nowa gra twórcy Resident Evila, czyli Vanquish, reklamowany jako japońska odpowiedź na cover-shootery w stylu Gears of War. Odczuwałem niepokój, ponieważ japońskie gry są zasadniczo hałaśliwe, nieprawdopodobnie szybkie i osłony pasują do nich jak pięść do nosa. Jak się okazało już po chwili, da się do takiego stylu dopasować system chowania się za skrzyneczkami. I mam mieszane uczucia co do efektu całości.

Vanquish to bowiem najprawdopodobniej najbardziej ogłupiająca gra wszech czasów, od której nawet ktoś bez skłonności do epilepsji dostanie epilepsji. Tempo wydarzeń jest tutaj dla umysłu przyzwyczajonego do spokojniejszej rozgrywki nie tyle szybkie, ile opętańcze. Główny bohater potrafi się chować, skakać nad przeszkodami, podczas skoku oczywiście wywalić cały magazynek w slo-mo, a do tego jeszcze ma odrzutowy kostium (tak!), za pomocą którego szura po podłodze w idiotycznych pozycjach, na przykład głęboko odchylony do tyłu na kolanach. Nie przestając strzelać dodajmy, a odrzutem kostiumu można tak sterować, żeby przeszurać się przez całe pomieszczenie wypełnione (zawsze!) po brzegi wrogami i sojusznikami, którym nigdy nie braknie amunicji. Vanquish przy okazji oszałamia też oprawą graficzną – przy takiej liczbie szczegółów i postaci na ekranie (i efektów specjalnych, wybuchy rządzą!) animacja powinna chociaż chrupnąć, a ta nic.

W ruchu to wygląda na jeszcze bardziej chaotyczne

Skośnoocy autorzy oczywiście nie mogli się obejść bez bossów, z których jedynym, jakiego widziałem, był mechaniczny pająk, który w pewnej chwili przepoczwarzył się w humanoidalnego gigarobota, uprzednio wystrzeliwszy jakieś tysiące małych rakietek naraz. Owszem, wizualnie to jest majstersztyk (o ile ktoś lubi stroboskopowe tempo oczywiście), ale dla mnie ta gra jest po prostu nie do wytrzymania. Dla postronnych obserwatorów, jak się okazało, również – mózgi bombardowane taką ilością informacji stopniowo się wyłączają aż do całkowitej apatii. Żeby nie nastąpiło to zbyt szybko, z głośników nakurwia (wybaczcie, nie da się użyć innego słowa w tym kontekście) japońskie techno 300bpm.

Vanquish to Bayonetta shooterów. Dla jednych to zaleta, dla mnie dyskwalifikacja. Ale doceniam kunszt programistyczny i graficzny.