Massca już w zeszłym roku pisał o tak zwanym międzyczasie. Sam obecnie znalazłem się w momencie, w którym pokończyłem wszystkie ważniejsze gry, schłodziłem się nieco i wreszcie jestem gotowy na nadejście jesieni.
Zanim jednak zagram w Call of Duty i inne listopadowe hity, postanowiłem sprawdzić, co wymyślił Ron Gilbert, ten sam, który dał światu Monkey Island. A wymyślił śmieszne Diablo, do tego takie, od którego trudno się oderwać.
DeathSpank, bo o nim mowa, czerpie garściami zewsząd, a najbardziej z siebie samego. Padają teksty o tajemnicy Małpiej Wyspy, bohater zamiast siecią teleportów przemieszcza się siecią wychodków (i po każdym ekhem, procesie zapina sobie wymownie rozporek). Nic z tego bym nie zauważył oczywiście, gdyby nie bardzo przyjemnie wymyślony gameplay, w którym pod każdy przycisk pada mamy podczepiony nie tyle konkretny atak, ile jedną z czterech broni trzymanych przez DeathSpanka najprawdopodobniej w spodniach.
Kluczowe dla skutecznego okładania demonicznych królików i potwornych kurczaków (no dobra, parę prawdziwych monstrów też się trafia) jest klejenie ciosów w kombinacje – po zatankowaniu specjalnego wskaźnika kolejny cios zmienia się w specjala. Po drodze znajdujemy jeszcze runy, których posiadanie sprawia, że takie specjalne ciosy są jeszcze bardziej spektakularne, pod warunkiem, że mamy dwie bronie określonego rodzaju – na przykład pałę i broń ognistą.
A poza tym jest jak w Diablo – zbieranie lootu, gromadzenie kasy, wydawanie jej na nowe, lepsze zbroje i miecze oraz wypełnianie questów. Te ostatnie są zazwyczaj giga-kpiną z growych standardów, że wspomnę chociażby o boleśnie długim fedexowym queście otrzymywanym od gadającego drzewa. Przy zadaniach warto posłuchać tego, co mają do powiedzenia zleceniodawcy, szczególnie że rozmawiamy z nimi po przygodówkowemu, wybierając wypowiedzi z nierzadko dość długiej listy. Rozmowy są genialne, a nieprawdopodobnie sztywniacki styl DeathSpanka przydaje im jeszcze humoru.
Grafika przypomina trzeciego Populousa (wiem, nikt poza mną o nim nie pamięta), czyli krzywizna Ziemi jest na tyle ostra, że po chwili wszystko niknie za horyzontem – sprytne rozwiązanie, pozwalające na chowanie obiektów, które są nieco dalej. Nieźle wymyślony styl graficzny, w którym wszystkie nieożywione elementy wyglądają jak papierowe atrapy.
DeathSpank daje mniej więcej 10-12 godzin zabawy, co jak na grę z XBLA/PSN jest wynikiem wybitnym. Kupujcie, to zrobią drugą część.
Zapomniałeś dodać o 100 zadaniach pobocznych i o tym, że różnią się od siebie i nie polegają ciągle na zabiciu np. 5 kurczaków.
No i świetny bonus – nagrody dla awatara w wersji na X360 w formie zwierzaka i koszulki z kupą jednorożca.
“Hekensleszy” w swoim życiu ugrałem sporo (nawet takiego Fratera czy Space Hacka) i nie wiem czy dałbym radę nawet na tak zacny, powyższy tytuł.
Chetnie zagram, ale moj wewnetrzny limit na gre w cyfrowej dystrybucji to 800 MSP, a lepiej 560 MSP. Czekam zatem na promocje.
10-12 godzin zabawy? Nieźle, ja zdobyłem wszystkie trofea (wersja PS3) i wykonałem wszyściutkie questy w 7 godzin i 10 minut, jeśli wierzyć licznikowi w grze.
Jednak mam pewne zastrzeżenie – za mało tu elementów RPGowych. Opisy przedmiotów są zabawne, ale przez brak losowo generowanego “loota” nie ma w ogóle zabawy z kustomizacją ekwipunku. A na 20 poziomie i tak mamy wszystkie karty postaci.
Sorry, ale 50zl za 10-20h grania to ja podziękuje. Wolę Super Stardust HD, w który można grać do pisku w uszach. Z małych popierdółek PSN/XBLA skusiłem się jeszcze na Castle Crasher w promocji Deal of the Week, który jest najlepszą pozycją niby na XBLA. Jeżeli cała reszta jest poniżej tego to ja postoję.
Ja kupiłem, gram z dzieciakiem i mam nadzieje że zrobią drugą część. Kuba kminisz questa z sierotą w demons mines? 🙂
Great to become visiting your blog again, it has been months for me. Well this article that i’ve been waited for so lengthy. I want this article to total my assignment in the school, and it has same subject with your post. Thanks, great share.