Na razie gry nie mam jeszcze w łapkach, ale już za momencik w nie wpadnie i muszę Wam powiedzieć, że już dawno na nic nie czekałem tak bardzo jak na Borderlands. Początkowo krzywiłem się, że gra nie ma sensu, że grafika nie taka, że to wszystko jakieś takie byle jakie i w ogóle nieinteresujące, ale po paru pokazach i parunastu rozmowach na jej temat zmieniłem zdanie o 180 stopni i czuję, że będę w to grał. Szkoda, że tylko przez miesiąc (do czasu Modern Warfare 2), ale z drugiej strony kto wie – a nuż aż tak bardzo mi się spodoba, że zostanę z nią na dłużej?

Co to jest to Borderlands? To shooter fpp z otwartym światem, zbudowany tak jak Diablo. I to w zasadzie podsumowuje ten tytuł, a wyobraźnia może już u każdego z Was zacząć pracować. Na wypadek jednak, gdybyście byli porannie przymuleni, szybko poopowiadam. Po pierwsze, jest wielki świat, po którym można się poruszać na piechotę i samochodami, są jakieś questhuby, losowe spotkania po drodze. Po drugie, jest milion (tak naprawdę bodajże piętnaście milionów) możliwych do znalezienia przedmiotów, które zdrowo sypią się z rozwalanych popaprańców – nie potworów, bo jesteśmy w postapokaliptycznej rzeczywistości. Oczywiście jest wskaźnik expa, oczywiście są unikatowe nagrody za questy i unikatowe dropy z bossów i oczywiście będzie możliwość robienia taxi. O tym ostatnim twórcy mówią bez skrępowania, co cieszy, mimo że taksówka to taki mały czit jednak.

W każdym razie w jednej grze będzie mogło lufa w lufę śmigać czterech graczy, którzy wybiorą jedną z czterech naprawdę dobrze wymyślonych klas, aż sam nie wiem, kim będę grał. Pani skradaczka podłoży bandytom bomby w obozie, a potem wszystko wysadzi w powietrze, pan wielgachny przydzwoni z rakietnicy, a jak wpadnie w szał, to wszystkich zboksuje, pan myśliwy zasadzi headshoty z daleka, a pan zwykły żołnierz będzie umiał wszystkiego po trochu. Fajne jest to, że system online to drop in – drop out, czyli nie trzeba zawsze umawiać się z tym samym party o 20-ej, bo inaczej ktoś odjedzie z poziomem. Nie ma problemu, żeby trzydziesty siódmy level grał z trzydziestym drugim. Czyli tak jak w mmo. Słodko.

Dobry zabieg przedłużający żywotność gry, a o którym dobrze wiedział Blizzard przy World of Warcraft: należy postawić nie na grafikę realistyczną, tylko rysunkową. Takie jest właśnie Borderlands, całe w eleganckim cel-shadingu. Tylko w takiej estetyce przeszłoby zresztą klasyczne erpegowe zagranie, czyli cyferki wyskakujące przeciwnikom z głów, oznaczające ilość obrażeń. Można to oczywiście wyłączyć, ale ileż to satysfakcji, gdy komuś wypada ze łba parę tysięcy zwieńczone czerwonym napisem critical hit!

Za produkcją stoi Gearbox, więc o stronę techniczną strzelania w ogóle się nie obawiam. Zacierając rączki, czekam na efektowne pościgi rozklekotanymi samochodami i strzelanie z rakietnicy do złych, złych zmutowanych bandytów. Gra w sklepach za dwa tygodnie.

Trailerek z gameplayem, duuużo specjalnych funkcji mają te ich karabiny: