Na gorąco pierwsze spisane w nocy wrażenia z nowego BF-a, który na Xboxa miał premierę wczoraj.
Najpierw dwa słowa wprowadzenia dla tych którzy mniej orientują się w historii serii Battlefield. Pierwsza gra z tego cyklu ukazała się w roku 2002, nazywała się Battlefield 1942, naturalnie wydana została na peceta i jak łatwo domyśleć się dotyczyła zmagań militarnych drugiej wojny światowej.
Gra oferowała niespotykane do tej pory spektrum możliwości na bitewnym polu i odniosła spory sukces – a mnie zamieniła w nałogowego gracza, dla którego stała się najważniejszą grą w życiu, o czym zresztą pisałem niedawno tutaj. Z czasem DICE (developer) zachęcony sukcesem kontynuował serię wydając oparte na tym samym patencie kolejne BF-y: współczesnego, wietnamskiego, futurystycznego – jednak dla mnie nic do tej pory nie przebiło oryginału sprzed siedmiu lat.
Mamy jednak już rok 2009, erę nextgenów oraz wkraczającego coraz śmielej systemu dystrybucji DLC (gry do pobrania przez net). Mamy też zapewne rzeszę starych wyjadaczy, którzy na starość przesiedli się na konsole i z chęcią powspominaliby stare dobre bitewne czasy. DICE doszedł do wniosku, że korzystając z nowego engina Frostbyte pozwolą nam wrócić w ulubione klimaty i reanimują klasyka. Jak im wyszło ? Po pierwszych godzinach gry mam bardzo mieszane uczucia.
Oto główne założenia szwedzkiej ekipy – zrobić grę tanią (15 USD), pobieraną bezpośrednio na konsolę, dającą na początek tylko 3-4 mapy znane z oryginału, trochę je zmodyfikować a przede wszystkim uprościć gameplay. I to właśnie daje po oczach najbardziej od pierwszych minut gry.
Do dyspozycji mamy tylko trzy klasy żołdaków, co jeszcze nie jest wielkim problemem. Mamy pojazdy, ale w okrojonym zakresie – jeepy, czołgi i samoloty. I od razu najważniejszy wniosek numer dwa – samoloty są bezużyteczne. O ile w oryginale spędziłem w nich setki godzin, nabiłem tysiące killów i zajechałem na śmierć 3 joysticki, o tyle w wersji konsolowej zupełnie tego nie czuję. Fizyka lotu jest trochę inna, samoloty są mniej zwrotne, kierowanie małą gałką joypada nie daje zupełnie precyzji niezbędnej do celowania – po prostu lipa. Zagrałem wczoraj jakies 8-10 pełnych rund na każdej z trzech map i naprawdę rzadko widziałem żeby jakiś kill zrobiony był samolotem. A więc jeden z najmocniejszych punktów oryginału traci swoją siłę na konsoli.Pytałem przy okazji przed premierą chłopaków z DICE czy planują obsługę joysticków dedykowanych na Xboxa – okazuje się że niestety nie. Raz ograniczenia budżetowe, druga sprawa – konieczność przełączania się z pada na joystick w momencie wsiadania do samolotu.
Widząc że latanie wymagać będzie totalnego przestawienia się na nowe sterowanie, odpuściłem samoloty i ruszyłem do walki na ziemi. Pierwsze wrażenie – duży chaos. No ale to normalka w nowej grze. Mapy niby znane z oryginału (Wake Island, Iwo Jima, Guadalcanal) ale podobne do pierwowzoru jedynie z kształtu wyspy. Nowe bunkry, nowe drogi, nowe obiekty – to na pewno cieszy. Ogólnie grafika jakby bardziej kolorowa i żywa, woda na plaży przypomina bardziej letni kurort w Egipcie gdzie ostatnio bawiłem niż brudny klimat wojny. Ale to nie zarzut, gra wygląda naprawdę dobrze jak na produkcję w cenie podwójnego biletu do kina.
Gameplay zrobiony jest zdecydowanie pod mniej doświadczonego gracza, żeby nie powiedzieć casuala. Na ekranie widzimy wszystko – gdzie atakować, gdzie są flagi, a przede wszsytkim – gdzie jest przeciwnik. Jeśli tylko my lub nasi kompanii wezmą na celownik wroga, zawisa nad nim czerwona strzałeczka, którą widać nawet jeśli przeciwnik ucieknie za wzgórze czy domek. Pozostaje dopaść i dobić. Zadanie to tym łatwiejsze, że zdrowie samo się regeneruje a amunicji mamy bez ograniczeń. I kolejne uproszczenie – wystarczy w trakcie przeładowywania jednej broni zmienić ją na sekundę na inną, wrócić i już jest przeładowana. A więc walka jest radosną bieganiną i ciągłym napieraniem na wroga – przynajmniej tak było w dniu premiery. Zobaczymy jak będzie dalej.
Gra opiera się na sprawdzonym patencie przejmowania flag, czyli kluczowych miejsc na mapie. To co cieszy, to nowy engine z BF:Bad Company, znany przede wszystkim z możliwości niszczenia większości obiektów. Fajnie to wygląda, kiedy pod koniec rundy z małej wioski na pacyfiku zostaje pogorzelisko i płonące ruiny. Ciekawą i zupełnie nową opcją jest możliwość nalotu bombowego – odpalamy takowy z bunkra z radarem, który przenosi nas na moment na pokład bombowca. Za bardzo nie można nim sterować, jedynie lekko skorygować kurs a potem czekać na odpowiedni moment aby zrzucić sporą dawkę wybuchowych niespodzianek. Aj lajk.
Podsumowując: nie mogę napisać, że się zupełnie rozczarowałem, ale jestem bliski takiego stwierdzenia. Rozumiem żałożenia DICE, rozumiem nieprzyzwoicie niską cenę za grę, rozumiem fakt życia w świecie każułali, sam prorokowałem też na tym blogu rozwój branży w stulu “tania i prosta podstawka w DLC, jak sie przyjmie to będziemy kasować na dodatkach i rozwijać grę organicznie”. Niestety, pierwsze wrażenia z nowego Battlefielda nie wskazują na to bym stał się regularnym graczem – ot, fajna, dobrze zrobiona strzelanka, jednak zbyt prosta aby bardziej się zaangażować. Ale na pewno dam jej jeszcze szansę.
PS. Info dla acziwmentowych dziwek – bułka z masłem. Po trzech godzinach grania miałem 80/200
massca
Najszybciej sprzedająca się gra na XBLA podobno. Co na początku ludzie odczuli – nie można się było nawet zalogować.
Smuci mnie info o samolotach – też sporo godzin wylatałem i najbardziej się cieszyłem na Coral Sea…
no coż albz – nie mowię ze nie da sie tym latac, oczywiście ze sie da, ale :
widok tylko “zza plecow” na calą sylwetkę samolotu albo “ze środka” ale z całym dziobem na pół ekranu, co utrudnia obserwację tego co się dzieje na ziemi. niby bardziej realistycznie, ale nie tak jak sie przyzwyczailem.
poza tym to sterowanie – jedna galka pracuje jak normalny drazek, druga jest sterownikiem pionowym. normalnie w joysticku masz to formie skrętu pionowego, co instynktownie pozwala lepiej ostrzyc zakrety.
generalnie stwierdzam tak:
gra warta kupienia, ale nie warta grania.
a może jeszcze sie do niej przekonam…
Pogram dzisiaj, oj pogram… a że zawsze z rurą lubiłem biegać, to i mnie Wasze płakanie na samoloty, SAMOLOTOWE NUBY, nie interesuje 😉
Ja grałem w sumie jakieś 4 godziny, z tego może godzinkę przelatałem i w jednej z rund udało mi się zestrzelić 5 samolotów plus bombowce zanim doleciały nad cel. Z rażeniem celów naziemnych było gorzej, ale… ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć.
Ale ogólnie jestem zawiedziony. Mam nadzieję, że Bad Company 2 bliżej jednak będzie do BC niż do B1943.
Cubituss – jak chcesz biegac z rurą na czołgi to prosty patent z przeładowaniem, pamietaj – jak zacznie ładować, przełącz na SMG i z powrotem na rure, bedzie juz gotowa do strzału.
Czyli podstawowy feature snajpera z Counter-Strike’a 😀
Eh, a mi ciągle trial nie chce połączyć się z EA. Pozostaje mi tylko taki sobie samouczek bez samolotów.
udało mi sie wczoraj wskoczyć do czołgu, ktorym kierowal massca…chlopak siał zniszczenie ze hej!!!(ekipa u mnie w domu: “to nie ty kierujesz, tak?”;)) w sumie gra moze byc fajna w gronie znajomych bo jak zwykle w FPP gra w gronie 20 obcych sobie ludzi zawsze bedzie wygladac chaotycznie
Ja w PCtowe BF grałem przez godzinę kiedyś, u kolegi, sto lat temu. Nie znam serii, więc nie mam porównania, ale ten BF cholernie mi się podoba. Wokół chaos, ogarniasz się z trudem, szczególnie jak flagę tobie atakują, wszystko wybucha, wali się, kolesie padają, jak muchy- zajebiste to, ej:) Tylko fakt, łączenie z grą na razie ssie( ale widzę poprawę).