Swego czasu podsumowałem na blogu moje dosyć mieszane pierwsze uczucia a propos jednej z bardziej wyczekiwanych gier tego roku – Battlefielda 1943. Od tego czasu minął miesiąc, jestem bogatszy o 25K punktów, 800 killów i ponad 21 godzin spędzonych na rozgrywce.

I tutaj ciekawostka. Wydawać by się mogło, że skoro tyle napieram to gra mi się jednak podoba. I kolejna ciekawostka – wcale nie. Naprostujmy więc ten zawiły wywód prostym stwierdzeniem: BF 1943 to gra która mi się NIE podoba, ale w którą lubię grać.

Co ciekawe, nie jestem w tym odczuciu odosobniony. Pogrywałem ostatnio razem z Zooltarem, specem od serii BF i towarzyszem broni jeszcze z początków tego stulecia w erze BF42 na pececie i stwierdził dokładnie to samo. Skąd więc bierze się ta rozbieżność? Dlaczego gram w coś, co oceniłem i oceniam nadal krytycznie, szczególnie w odniesieniu do oryginału?

Paradoksalnie, jego największą wadą i zaletą jednocześnie jest maksymalne uproszczenie tego co znałem i lubiłem w pierwotnym wydaniu. Narzekać można na mała ilość map – ale dzięki temu te które są znam już na pamięć, wiem gdzie jechać, gdzie się co spawnuje, gdzie się ludzie chowają, którędy jeżdżą, itd. Boli taktyczna kastracja gry – nie można zatopić floty, nie można “zdusić” przeciwnika i zamknąć w okrążeniu. Z drugiej strony, będąc na pozycji defensywnej zawsze jest się gdzie odrodzić i szybko wydostać do flagi przeciwnika. I tak dalej i tak dalej. Zamiast wykwintnego obiadu dostajemy ociekający tłuszczem hamburger suto polany keczupem.

Kręcę nosem a mimo to gram dalej. Czemu?

Prostota to jedno, popularność to drugie – zawsze znajdzie się serwer pełen mięsa armatniego, które można przerobić na mielony. Co więcej, przystępność gry i niska cena gwarantuje świeży dopływ coraz to nowych rekrutów – tuż przed wakacjami udało mi się nad ranem rozegrać parę rundek z ekipą gdzie połowa miała stopnie szeregowego, a druga połowa dopiero chyba zaczęła przygodę z BFem. Rezultat był bardzo satysfakcjonujący, (screeny poniżej)

DSC02302

DSC02304

DSC02303

co jest kolejnym argumentem za szybkim odpaleniem gry raz na jakiś czas. W końcu – powiedzmy to sobie szczerze – do wymiataczy online nie należę i miło mieć chociaż jedną grę, gdzie mogę z reguły kończyć na podium.

I na końcu “syndrom DLC” – nie muszę ruszać dupy z kanapy, żeby zmieniać płytę. W cokolwiek aktualnie gram, czując znudzenie wychodzę do dashboarda, klikam w Games Library i odpalam od razu BFa. Prosto, szybko, smakowicie.

Czy to sygnał, że dołączę do coraz większej armii “każułali” ? Czy z wiekiem bawi mnie gra coraz prostsza, szybsza, mniej wymagająca? Chyba nie. Ostrzę zęby już na Operation Flashpoint, gdzie ginie się od jednego strzału znikąd. Kupuję zaraz joysticka żeby porządnie ogarnąć Ił-Sturmowika na Realistic (jeśli nie na Simulation). Kręcę calaka w starej Forzie dla własnej satysfakcji, chociaż mógłbym pojezdzić bez stresów w Midnight Club LA.

A więc lubię się wysilić, lubię się wczuć i zagłębić w tajniki gry dla koneserów. Ale lubię też wciągnąć prostą, surową rozwałkę, która wciąż trzyma klimat i daje to co hardkorowiec lubi najbardziej – satysfakcję z gnębienia casuali.

PS. W trakcie gdy pisałem ten tekst Wiktor i wspomniany wyżej Zooltar podzielili się na stronach Gamezilli wrażeniami z gry w nowego BF – zbieg okoliczności, ale warto sprawdzić co sądzą. Mój komentarz: niech dalej grają piechotą. Dzięki temu mam takie wyniki jak mam…