Riddicka skończyłem na pierwszym Xboxie i podobał mi się nieprawdopodobnie. Potem skończyłem go na pececie, gdzie podobał mi się jeszcze bardziej, bo miał całkiem spory, wypasiony etap z bieganiem w zbroi z karabinem maszynowym. Teraz skończyłem Riddicka (przynajmniej pierwszą kampanię – Escape from Butcher Bay) po raz trzeci. I mam silne, nieodparte wręcz wrażenie, że znowu coś w tej podstawowej kampanii dodali, bo nie poznałem paru poziomów i patentów na tych poziomach.

W każdym razie to nadal stara, dobra, fantastyczna gra z widokiem fpp, która buja się pomiędzy przygodówką, mordobiciem, strzelaniną i skradanką, w absolutnie mistrzowski sposób mieszając wszystkie gatunki. Grafika została podciągnięta do dzisiejszych standardów, a system walki stał się jeszcze przyjemniejszy niż był poprzednio (i zapoprzednio).

Grafika doomopodobna, ale można się przyzwyczaić do plastiku

Grafika doomopodobna, ale można się przyzwyczaić do plastiku

Czemu ta gra rządzi? W wielkim skrócie temu, że opowiada zwartą opowieść w klimatach dark sci-fi. Riddick (nie oglądałem filmów, nie znam tła niestety), szalenie mroczny antybohater, trafia do więzienia Butcher Bay (jedyny budynek na planecie!), z którego to więzienia konsekwentnie ucieka, trafiając do coraz cięższych oddziałów. Gra nie ma jednolitego tempa i to mi strasznie odpowiadało – w jednym momencie toczyłem walki na pięści z więziennymi kozakami, w drugim opędzałem się shotgunem od jakichś opętańców w kanałach pod więzieniem, w trzecim kombinowałem, jakby tu dać się złapać z dragami strażnikom przy wyjściu, w czwartym w cieniu przemykałem za jakimś kolesiem z karabinem, a w piątym doskakiwałem do niego i wbijałem mu śrubokręt w szyję, a potem w oko.

Gra jest przeznaczona totalnie dla dorosłych i jej mroczna stylistyka udziela się też głównemu bohaterowi, który morduje wrogów na masę naprawdę koszmarnie bolesnych sposobów, w zależności od trzymanej broni. Nie odkryłem w sobie żadnego ukrytego sadysty, ale sceny pozbawiania przeciwników życia – szczególnie takich przeciwników, za którymi skradałem się przez ostatnie pięć minut – wywołują uśmiech na twarzy, tak dobrze są zrobione.

Ale cóż, uciekłem z tego Butcher Baya i z pewną nieśmiałością (“znowu będzie to samo”) przystąpiłem do Assault on Dark Athena, czyli nowej części Riddicka, której akcja dzieje się bezpośrednio po pierwszej. Obie gry znajdują się na jednej płycie i obie używają tego samego sejwa, więc niestety nie da się jednocześnie przypominać klasyki i sprawdzać nowości. A nowość jest fajna, bo na dzień dobry proponuje delikatną zmianę podstawowej mechaniki, czyli skradania. W pierwszej części nie dało się podnosić żadnych giwer, bo były przypisane kodem genetycznym do oryginalnego właściciela (na pewien czas Riddick wprowadzał swoje DNA do bazy strażniczej, wtedy właśnie gra robiła się strzelaniną). Tutaj da się podnieść giwerę razem z jej… martwym właścicielem. Żeby nie było za łatwo, Riddick trzyma gościa przed sobą i może się powolutku przesuwać jedynie do tyłu, więc rozwiązanie jest tymczasowe. Podoba mi się jednak to, że w końcu nie muszę się maltretować z tym ostatnim kolesiem, który akurat jak na złość łazi po oświetlonym fragmencie sali, tylko mogę spokojnie zaszlachtować wszystkich jego towarzyszy spacerujących w ciemnościach, a na koniec odstrzelić go ze stu metrów celną serią.

Mordobicie jest mięsiste, aż czuć uderzenia

Mordobicie jest mięsiste, aż czuć uderzenia

W Dark Athenę jeszcze się nie zagłębiłem specjalnie, ale już teraz widzę, że dobrze Riddicka mieć w swojej kolekcji – przejście Butcher Bay po raz trzeci (!) stawia grę wysoko na mojej liście Najważniejszych Gier Świata, a Dark Athena oferuje przyjemną zmianę i jeszcze przyjemniejszą grafikę.

Aha, ostatnia rzecz, dzięki której Riddick jest wielki – tutaj steruje się człowiekiem, a nie czołgiem. Człowiek rusza głową inaczej niż czołg. To wielu graczom przeszkadza przez pierwsze 20 minut, dlatego nie należy przesadnie sugerować się tym, co jest w demku. Demo samo w sobie mi się nie podobało, ale teraz, gdy jestem w riddickowym klimacie, przeszedłem je sobie z dużą przyjemnością. Po prostu trzeba się w to wczuć. Na deserek udało mi się znaleźć niezły gameplay z mordobiciem: