Nie cierpię superbohaterów ani opowieści o nich. Denerwują mnie trykoty, głupawe stroje i nawet – wiem, to herezja – nie byłem w stanie przeczytać całych Watchmenów, gdyż zalewały mnie fale zażenowania. Doceniałem literacki i fabularny kunszt, ale tematyka ludzi w obcisłych strojach, którzy z wewnętrznych pobudek postanawiają walczyć ze złem, jest dla mnie tak fascynująca, jak fluktuacje zbiorów marchewki w Zimbabwe.

Dlatego też nie chciałem grać w Batmana.

Ale w redakcji co jakiś czas odpalano Batmana: Arkham Asylum z rozmaitych buildów i na najrozmaitszych poziomach. Gdy zobaczyłem, jaka miazga dzieje się przy spotkaniach ze Scarecrowem, postanowiłem, że dam Mrocznemu Rycerzowi szansę. I okazało się, że trafiłem na absolutną perełkę.

Batman: AA to pierwszy produkt (dla dorosłych), z jakim kiedykolwiek się zetknąłem, w którym superbohaterowie i superdranie nie działają mi na nerwy. Wszystko jest tutaj odpowiednio zaakcentowane i mój umysł przyjmuje do wiadomości, że istnieje pewna grupa wariatów, przebierających się w kretyńskie ciuchy i rozwalających pół miasta – to jestem w stanie łyknąć. Sam Batman to też w zasadzie zwykły człowiek, który polega na sprycie i licznych technologicznych zabawkach.

Walka: efektowna, nie za trudna, dużo satysfakcji

Walka: efektowna, nie za trudna, dużo satysfakcji

Ale dość tego filozoficznego bełkotu! Batman ci nie przeszkadza, shut up already i zacznij pisać o grze! Dobra więc – Batman to gra, która bardzo mi przypomina Riddicka, którego parę dni temu skończyłem, i to nie tylko ze względu na engine graficzny, ale też ogólny pomysł na zmiksowanie rozmaitych elementów rozgrywki. Sądziłem, że najczęściej spotykanym będzie “mamy zamknięte pomieszczenie i sześciu facetów z bronią, załatw wszystkich”, ale tak nie jest. W Batmanie co i rusz mamy mordobicie (całkiem fajnie zrealizowane, mimo że walczy się zaledwie trzema klawiszami), dużo jest wątków detektywistycznych, są etapy wspinaczkowe, gdzie na bata-czymśtam trzeba się wspiąć na przykład na dach budynku, jest trochę piaskownicowego zwiedzania, no i są coraz liczniejsze w miarę postępów gadżety. Walki z bossami też są, a jakże, a żeby nie było zbyt nudno, dodano jeszcze całkiem śniady horror, od którego faktycznie włos mi się wczoraj na plecach delikatnie zjeżył.

Joker kradnie Batmanowi show, czyli jak zwykle. Postać zupełnie inna niż Joker Ledgera, pod wieloma względami lepsza

Joker kradnie Batmanowi show, czyli jak zwykle. Postać zupełnie inna niż Joker Ledgera, pod wieloma względami lepsza

Do tego mamy jeszcze całkiem sporo rozmaitego zbieractwa. Tutaj zatrzymam się na moment, bo poza klasycznym “znajdź i podnieś” autorzy wprowadzili wariację na temat w postaci zagadek Riddlera, które po prostu są mistrzostwem świata. W ich wypadku nie trzeba niczego podnosić, trzeba myśleć i coś zauważyć. Przykładowo – jeśli Riddler w zagadce mówi o odbiciu (reflection), jej rozwiązaniem jest podejście do lustra, tak, żeby Batman widział sam siebie i wciśnięcie klawisza odpowiedzialnego za skanowanie otoczenia. Serio, z tych zagadek mam drugie tyle funu, ile z całej reszty gry, która i tak jest mistrzowska. W klimat wprowadza jeszcze fakt, iż Joker przejął całe Arkham i nadaje jak potłuczony – w tej grze nie ma ani chwili ciszy, co chwila ktoś coś do nas nawija, i to nawija z klasą. Mark Hamill (tak, tak, Luke Skywalker) w roli Jokera gra życiową rolę i nawet dla niego samego warto byłoby do Arkham wskoczyć chociaż na chwilę, o ile tylko gra byłaby crapem. Ale totalnie nim nie jest.

Zazwyczaj po dwóch godzinach grania ciurkiem nudzę się i zmieniam grę na inną. Przy Batmanie ogarnęła mnie taka euforia, jak kiedyś, kiedyś, dawno, przy Half-Life’ie 2. Po prostu siedziałbym i grałbym w każdej wolnej (i zajętej) chwili. Nie wycalakuję pewnie tej gry, ale na Boga, będę próbował! 🙂