Dzisiaj przekręca mi się licznik lat i przy okazji poprawiania nagłówka strony (z 35-latka na 36-latka) zauważyłem, że nie pisałem nic na tym blogu od 18 dni. To chyba najdłuższa przerwa, jaką kiedykolwiek miałem od pisania o grach.

Powód takiej przerwy jest banalny: przestało mi się chcieć grać aż tyle, ile chciało mi się do niedawna. Zabrałem się za siebie, oram orbitreka, oram rower (zrobiłem w niedzielę rano 46-kilometrową trasę po Warszawie od Mostu Północnego do Mostu Siekierkowskiego i z powrotem do Starówki i do domu, średnia prędkość 18,7km/h, a więc jak na grubego starszego pana całkiem nieźle), trochę pobiegałem, ale siadły mi kolana.

Wieczorem, gdy może nawet chciałoby mi się zagrać w Grand Theft Auto V (zostawione dwie misje po scenie tortur, opisanej wpis temu), to wolę usiąść z żoną i pooglądać seriale. Jesteśmy serialowymi pożeraczami, bardzo cierpimy, że nie ma codziennie dwóch dobrych seriali, a jest zaledwie kilka tygodniowo. Z rozpaczy oglądamy po raz drugi Six Feet Under, najlepszy obyczajowy serial wszech czasów, który polecam każdemu 36-latkowi, bo porusza tematy bliskie, niezależnie od wyborów życiowych.

Po serialu i kolacji nawet mógłbym pograć, ale przecież rano trzeba wstać, więc tak w sumie mam tylko pół godziny – zamiast włączyć GTA i przejść jedną misję, siadam do dwóch pojedynków w Hearthstone’ie, który nie wciągnął mnie tak jak World of Warcraft, ale zauważam pewne podobieństwa w swoich schematach zachowań. HS na szczęście pożera mniej czasu niż WoW i wywołuje mniejszą obsesję.

Generalnie śledzę wiadomości o grach, bo tego wymaga moja praca. Postaram się o nieco więcej samodyscypliny w prowadzeniu bloga, bo pisać jest o czym, tylko siadła mi jesiennie motywacja do pisania. No i może jakieś nowe gry wyjdą i mnie wciągną, kto wie, bo zawsze chętnie gram na zasadzie “ooooh, shiny!”