Druga część drugiej części Asasyna w umysłach wielu osób (nawet tych znających się dobrze na grach) funkcjonuje jako “eee, to ten dodatek multiplayer”, co stanowi dobitny dowód na to, jak wielki wpływ na percepcję produktu ma marketing. Też tak kiedyś myślałem, że skupienie się na multi nie mogło dobrze zrobić singlowi. Ale zrobiło. I Brotherhood to najlepszy Assassin’s Creed, nawet jeśli nie mamy netu.

Gra śledzi historię Ezio Auditore, włoskiego Asasyna, tym razem skupiając się na jednym mieście. Rzym pojawiał się w końcówce ACII i było pewne, że dorobi się przynajmniej własnego dodatku, a tymczasem dorobił się własnej gry. Miasto nie jest przesadnie wielkie, za to momentami nieco rozlazłe, zwłaszcza jak wyjedziemy na południe. Poza Rzymem jest też parę innych miejscowości, ale nie można sobie do nich ot tak po prostu pojechać: to miejscówki misji specjalnych, zlecanych przez Leonarda da Vinci. Jak głupio by to nie brzmiało, Leo jest postacią w grze, tak samo jak Machiavelli i cała plejada Borgiów.

Dla tych, którzy Assassina nie kojarzą: akcja gry toczy się (głównie, acz nie tylko) we wspomnieniach głównego bohatera, niejakiego Desmonda Milesa, Asasyna. Asasyni od wieków toczą wojnę z Templariuszami, aktualnie mamy niedaleką przyszłość i obie strony szukają Rajskiego Jabłka – artefaktu pozostawionego na Ziemi przez Pierwszą Cywilizację, czyli ludzi, którzy byli tutaj miliony lat wcześniej. Jabłko daje właścicielowi władzę nad umysłami, natomiast z tego co widać głównie psuje umysł właściciela, z czym mało kto potrafi sobie poradzić. Mamy tu zatem pełne science-fiction, a do tego jeszcze wymieszane z historyczną przeszłością w postaci przygód renesansowego Ezio (a w pierwszej części gry Altaira ze średniowiecza). W Brotherhoodzie Desmond ma większą rolę niż poprzednio, nawet ma swoją (dość upierdliwą) misję pod koniec fabuły.

Gros czasu spędza się jednak w Rzymie, w którym jest masa roboty. Poza misjami głównego wątku fabularnego – całkiem fajnymi, choć jak na mój gust za dużo tutaj skradania – jest jeszcze mnóstwo innych zleceniodawców. Można palić wieże Borgiów i potem, gdy ich wpływy nad daną dzielnicą spadną, renowować sklepy, banki i inne przybytki. Można ratować ludzi z opresji, a następnie wcielać ich w szeregi Asasynów i wysyłać na misje. Asasyni levelują i można ich wykorzystać co jakiś czas podczas normalnej rozgrywki. Wreszcie da się też jeździć konno po mieście. Walki zyskały na prędkości dzięki możliwości klejenia kombosów. Misje można wykonywać na pałę, ale zawsze jest jakiś zestaw dodatkowych warunków, za które otrzymujemy “pełną synchronizację”, czyli dokładne odtworzenie (w pamięci Desmonda) rzeczywistych wydarzeń. Dobra zachęta do tego, żeby grać mądrzej.

Lista zmian Brotherhooda jest więc spora i wcale nie jest to tylko dodatek do dwójki – to pełnoprawna część, na dodatek z bardzo fajnym multiplayerem polegającym głównie na czajeniu się i kombinowaniu. Ale jak mówię, single jest również przeogromny i warto go skończyć, żeby się rozgrzać przed jesienią pod znakiem Revelations, czyli trzeciej części drugiej części. Dobra gra, chociaż nieco za trudno tu przegrać.