Wpadłem w chwilową przerwę między hitami, z których wyciskam wszystko w jednym podejściu i jak zwykle w takich momentach wróciłem do gier wielokrotnego użytku. W moim wypadku do takich zaliczają się z reguły wierne symulatory rzeczywistości, najczęściej sportu.
Przeobrażam się więc co wieczór w walecznego boksera ciągnąc tryb Legacy w FightNight4 lub kręcę kółka jako kierowca wyścigowy w Forza 3. I wiecie co? Jest to zajebiście nudne zajęcie.
Odbiegam tu oczywiście od chwilowych emocji jakie towarzyszą efektownym strzałom sprzedawanym na ryj przeciwnika w ringu czy walce o pierwsze miejsce w ostatnim zakręcie. Do tego momentu wszystko jest spoko. Obie gry na F zrobione są fachowo, przez ludzi zajaranych tematyką, realistycznie oddające uroki jednego i drugie sportu – nie mam nic do samej rozgrywki. To co zabiera natomiast połowę frajdy z gry to totalny brak właściwej oprawy trybu kariery.
Psychologia gier video opiera się na prostym patencie: zadanie do wykonania i nagroda jaką za to otrzymujemy. Grając w wymienione wyżej gry – ale nie tylko te – mam wrażenie, że twórcy tak skupili się na zadaniu, że o nagrodzie prawie zapomnieli. Zdobycie tytułu mistrza kierownicy czy ringu kończy się jakimś tam smętnym ekranem z gratulacjami, do jakiś parametrów dodane zostanie parę cyferek, wpadnie taki czy inny acziwment. Równie sucha jest droga na szczyt. Zdawkowe komunikaty o darmowych autach w nagrodę za dobrą jazdę albo kolejny “email” od trenera o tym że jestem nominowany do jakiejś nagrody. Zero emocji, zero elementów o charakterze fabularnym, które związały by mnie z grą na dobre i na złe.
Zastanawiam się za każdym razem czy to aż taki problem zatrudnić dobrego scenarzystę, który ubierze w zajebistą historię kolejne wyścigi, walki, rundy, loty, mecze, pojedynki, czy cokolwiek co tworzy mięso każdej gry symulacyjnej? Czy aż tyle kosztuje producenta zatrudnienie aktorów, animatorów, grafików czy innych magików którzy stworzą w przerywnikach bohaterów z jajami, intrygę ze zwrotami akcji, coś co sprawi że mimo czwartej nad ranem będę chciał pojechać jeszcze jeden wyścig więcej? Czy trzeba aż tyle wysiłku programistów, żebym oprócz kręcenia kierownicą czy młócenia piąchami miał chociaż trochę wpływu na karierę mojego zawodnika w sposób odbiegający od schematu “go to next match/race/round…”?
Ale może wymagam za dużo? Może fanatycy ścigania na torze, walki w ringu czy strzelania bramek nie potrzebują zbędnych wodotrysków? Może filmowa wstawka albo dodatkowe opcje menadżerskie będą zamulaczem, który wydłuża niepotrzebnie czas potrzebny na odpalenie kolejnej rundy gry?
Być może. Ale ja osobiście uważam, że gry które o tym zapomną, szybko stracą fanów, szczególnie jeśli konkurencja będzie skłonna podnieść takie skrawki z ziemi i uzupełnić nimi swoją ofertę. Taką lekcję odrobiły moim zdaniem na przykład ostatnie edycje FIFY czy Collina (DIRT2).
Czy tego chcemy czy nie, gry stały się już rozrywką masową, są coraz łatwiejsze, coraz bardziej przystępne i coraz bardziej spimpowane. Wkrótce może się okazać, że twórcom robiącym pod hardkorowego odbiorcę zabraknie kasy na kolejną część. A to w przypadku dwóch gier o których pozwoliłem sobie dzisiaj pomarudzić, byłoby sprawą całkiem smutną…
massca
True, true.
Najsmaczniejszą wisienką tego typu, którą kiedykolwiek skonsumowałem, było zakończenie CoD4:MW. A wcześniej Max Payne 2. A wcześniej Another World. Ale generalnie nagrody za ukończenie gier nie powalają. Zwłaszcza w mało fabularnych produkcjach. Bijatyki, ścigałki, gry sportowe czy symulatory gra się raczej dla rozgrywki a nie dla ukończenia…
Tak myślę, że dizajnerzy nie myślą za bardzo o graczach hardkorowych, ale o zwykłych casualach (masło maślane) i dodając opcję “tryb veteran”, czy “very hard” wyczerpują całkowicie pomysły na podanie gry dla wymiataczy, którzy od gry oczekują “nieco” więcej.
Tak więc wygrywajmy i nie zastanawiajmy się za bardzo nad otoczką zwycięstwa.
Ciezko mi zrozumiec twoj punkt widzenia. Wszak nagrodą, o ktorej mowisz, w tego typu grach jest zwyciestwo, przyjemnosc z pokonania rywali na ostatnich metrach, sama rozgrywka. A, ze ta sie nudzi; Coz, taki lajf.
FNR4 bo bardziej arcade niż symulacja.
r_ADM – satysfakcja to jedno, a zrobienie jej ładnie loda to drugie. zobacz na przyklad na wyscigi F1 – zawsze po zakonczeniu GP jest ceremonia wreczenia pucharów, hymn, oblewanie sie szampanem. sa sponsorzy, hostessy, wiwatujący kibice i mechanicy. co jest w grach? ekran z informacją że jesteś zajebisty i właśnie otrzymałeś najwyższy stopień w “karierze”. pewnie ze najważniejsza jest sama rozgrywka i satysfakcja, ale dobra oprawa moim zdaniem moze być jak sól do zupy bez smaku – wydobędzie to co najlepsze.
Cymcyk – jak FNR4 dla ciebie arcade to co jest symulacją boksu ? Facebraker ? a moze Street Fighter :))) . z tego co wiem nie ma bardzie realistycznej gry oddającej ten sport.
Racja – tryb kariery w FNR4 jest mało ciekawy. Nudniejszy był chyba ten w FNR3. Z drugiej strony, co tu można wymyślić? Walki z bossami? Kupowanie rękawic dających +5 do siły jak w FNR3?
Co do FM3 to nie jest aż tak źle – dostaje się w końcu te nowe samochody. Czort z tym, że z reguły w garażu i tak ma się lepsze.
Poza tym w tych grach najważniejsze są walka i jazda, tryb kariery jest tak trochę na siłę.
Co do Forzy to wadą jest moim zdaniem zbyt otwarty tryb kariery. Kasy jest dużo, samochody się dostaje więc nie trzeba ich kupować w zasadzie, naprawa uszkodzeń nie wali po kieszeni. Brakuje mi w tej grze podejmowania decyzji co zrobić ze skromną gotówką – ulepszyć posiadany samochód czy kupić nowy, lepszy. Gdyby tryb kariery przypominał stare NFS Porsche czy choćby Death Rally, to nagrodą po każdych zawodach byłaby gotówka którą można by przeznaczyć na lepsze wózki. W Forzy to przychodzi zdecydowanie zbyt łatwo i nie ma tej satysfakcji po zwycięstwie.
Ashall – cenna uwaga. Dolozyc do tego negocjowanie kontraktow sponsorskich, wypadki losowe, jakies przekręty, itd – po prostu troche urozmaicenia, troche ŻYCIA :). A tak : kariera = 100 wyscigow do przejechania. W nagrode plansza z gratulacjami.
massca wyjdzie split and second to wkońcu powinieneś być happy. Tam to dopiero ma się dużo dziać:D
A ja tam nie lubie kariery w samochodowkach. Lubie po prostu wpasc, wybrać sobie bryke i polatac po torze. Bez napinania się, że ten tor mam zablokowany a na taki samochod musze jeszcze kupe wyscigow wygrać. Wiec jak dla mnie – wazne zeby sie dobrze jezdzilo, zebym czul samochod. A te wszystkie kariery – nudaaaa…
Marian
racja. W grach typu forza liczy się model jazdy, fun z jazdy, doskonalenie swojego skila a nie jakaś otoczka karierowa. Zresztą jak by to miało wyglądać?
W Forzie powiedzmy jest 100 zawodów po kilka wyścigów i po każdych zawodach wyścigach miał by być jakiś filmik? 100 filmików…ile to płyt?:D
Cymcyk:
A najbardziej tryb kariery wkurzal w Dirt’cie. Dla mnie “colin” to gra w ktorej wbijam sie w subaraka i latam bokami po OS’ach. A nie nudne wyścigi buggy po torach, czy jakies terenowe szalenstwa. A zeby odblokowac jakies fajne furacze i trasy, trza sie bylo z tym nawalczyc. Az mi sie znudzilo…