Poprzedni komputerowy Tron był grą wybitną. FPP z silnym artystycznym zacięciem wciągnął mnie od początku do końca, a system rozwoju giwer na ówczesne czasy był czymś niespotykanym, albo przynajmniej spotykanym rzadko.

Jak się zapewne więc domyślacie, bardzo chciałem zagrać w nowego Trona, bo naiwnie przyznaję liczyłem na kontynuację tamtego przeboju w identycznej konwencji i stylu. Niestety okazało się, że zdisneyowienie tytułu wyszło mu na gorsze i zamiast bardzo fajnej gry FPP dostałem bardzo średnie TPP. Śmiganie po ścianach w stylu Prince’a i gigantyczne skoki jakoś byłbym w stanie nawet znieść, gdyby do przodu wiodła mnie jako-taka fabuła albo gdyby działy się jakieś ciekawe rzeczy. Niestety twórcy popełnili kilka kardynalnych błędów typowych dla żółtodziobów, z których największy to model rozgrywki.

Otóż Tron to killroom za killroomem. Zero urozmaicenia, zero jakichś nowości w mechanice rozgrywki – ot, wyskakuje dwóch kolesi, pokonuję ich, cutscenka pokazuje trzech kolesi wychodzących z drzwi, pokonuję ich, cutscenka, czterech kolesi, pokonuję, cutscenka, otwierają się drzwi, przebiegam 100 metrów po ścianach, od nowa. Znudziłem się po pięciu takich sekwencjach.

Do tego jeszcze doszły dwa noob mistakes: jeden z nich to pokazanie WSZYSTKICH skilli już przy pierwszym zajrzeniu do stacji ulepszającej naszego herosa (który jest programem). Zanim się doklikałem do tych, na które mnie było stać i które mogłem zainstalować, zdążyły mi brwi wywędrować na czoło.

Trzeci błąd, jeszcze w tutorialu, to skok po wallrunie, który powtarzałem piętnaście razy, za każdym razem zatrzymując się i oglądając nieprzeklikiwalne tutorialowe informacje, bynajmniej nie na temat tego, jak ten cholerny skok wykonać.

Tak więc TRON – Cubi 1:0, dogrywki nie będzie. Parę cheevos wpadło przynajmniej.