Gram w gry od czasu wczesnego ZX Spectrum. Dosłownie kilka razy w życiu zdarzyło mi się, że po skończeniu jakiejś gry przetarłem czoło i powiedziałem “Ale to było dobre!”. Nie spodziewałem się po sobie takiej reakcji po pierwszych parunastu minutach z The Talos Principle – tymczasem po skończeniu gry okazało się, że ekipa Croteam (to ci od Serious Sama) stworzyła dzieło, do którego będę wracał wspomnieniami jeszcze wiele razy.

The Talos Principle to gra logiczna, obserwowana oczami gracza – i byłaby jedynie tym, gdyby autorzy nie zdecydowali się na obudowanie jej fantastyczną historią, ocierającą się z jednej strony o filozofów, a z drugiej o obsesje Philipa K. Dicka. Czym jest człowieczeństwo, kiedy człowiek przestaje istnieć, a kiedy byt trwa nadal… fabuła zaczyna się niespodziewanie, od przebudzenia prowadzonego przez nas robotopodobnego bohatera, tajemniczych napisów niczym z systemu operacyjnego oraz grzmiącego z niebios głosu przedstawiającego się jako Elohim (jeden z tytułów boga Jahwe, jeśli ktoś nie wie – ja nie wiedziałem, ale sprawdziłem). Elohim wysyła nas do rozwiązywania zagadek logicznych, jednocześnie zabraniając wchodzić do wieży (do której oczywiście wszedłem, jak tylko miałem okazję).

Zagadki początkowo wyglądają na wyjęte z gry flashowej, ale im dalej w The Talos Principle, tym więcej pojawia się mechanik i tym więcej genialnych pomysłów – może nie aż na poziomie Portala, ale cholernie blisko. Nasz bohater nie potrafi zbyt wysoko skakać, więc część zagadek wymaga przenoszenia skrzynek, tu i ówdzie drogę zagradza mu pole siłowe, które zakłócamy specjalnym urządzeniem, a w kolejnych zagadkach dochodzi jeszcze kierowanie kolorowych promieni przez pryzmaty, odpalanie wiatraków wydmuchujących nas (albo skrzynki) na określoną wysokość, aż wreszcie pojawia się manipulowanie czasem i chodzenie z sobą samym na głowie, co skutecznie przepaliło mi bezpieczniki i musiałem sobie zrobić parunastogodzinną przerwę od gry.

Konstrukcja The Talos Principle jest jednak na tyle sprytna i przemyślana, że zaciąłem się na amen tylko na jednej zagadce i mimo rozwiązania jej za pomocą serwisu YouTube nadal nie mam pojęcia, dlaczego takie rozwiązanie zadziałało. Autorzy zresztą dość mocno bawią się z naszą wyobraźnią, zachęcając nas dodatkowo do zbierania perfidnie poukrywanych gwiazdek. Zdobywanie gwiazdek to już w ogóle kosmos, wymagający od nas kompletnie niesztampowego myślenia – na przykład trzeba wynieść jakiś przedmiot poza zagadkę albo połączyć kilka zagadek za pomocą jednego promienia.

Najlepszy w tym wszystkim jest jednak klimat. Bezbłędne są rozmowy z dziwnym programem nazwanym Milton Library Assistant, który kwestionuje naszą rolę w tym dziwacznym świecie, jak również motywację Elohima. Przekomarzanie się z nim (tekstowe, wybieramy odpowiedź z listy, stojąc przy popiskującym komputerku) zapamiętam na długo, a zwłaszcza ostatnią rozmowę.

Zagadki zbudowano w klimatach szalenie mi pasujących: starożytnych ruin z różnych okresów historycznych i różnych miejsc. Mamy światek z piramidami, mamy greckie kolumny i mury, mamy zimę i średniowieczne zamczyska. Mechanika nie zmienia się w zależności od środowisk, ale te przygotowano z olbrzymią pieczołowitością i samo łażenie po nich sprawia przyjemność.

W tej grze nikogo się nie zabija, nie ma żadnej walki i nie ma żadnego zbierania przedmiotów (poza tymi kilkoma, które da się przenosić w rękach). Jest za to kombinowanie na najwyższych obrotach, podlane świetnym, filozoficznym sosem i zwieńczone genialnym zakończeniem. Gorąco polecam.