The Darkness było jedną z moich pierwszych gier na drugim Xboxie i jako takie darzę je wielkim sentymentem, zwłaszcza że miałem wtedy okres grania w mroczne gry. Absurdalna opowieść o ważnym mafiozie, którego opętała tytułowa Ciemność, dając mu dwie wyrastające z ramion macki potrafiące rozszarpywać przeciwników, miała w sobie tak dużą ilość umowności, że zawiesiłem niewiarę na kołku bardzo daleko od siebie.

W dwójce zawieszenie niewiary jest jeszcze łatwiejsze, chociaż na razie nie jestem przekonany czy autorzy dobrze zrobili, przesuwając styl graficzny tytułu w stronę Borderlands. Jest bardzo komiksowo, a przez to znacznie mniej strasznie (póki co oczywiście) niż poprzednio, mimo że macki robią jeszcze większą jatkę.

Tym razem autorzy wprowadzili system rozwoju Jackiego, co mi się bardzo podoba, bo egzekucje mają jakiś sens – zwłaszcza jak się je zupgraduje, dzięki czemu na przykład przywracają zdrowie albo dają więcej amunicji. Tej ostatniej jest stosunkowo mało, więc najpopularniejszym sposobem zabijania jak na razie jest ogłuszanie, rozrywanie i rozrzucanie przeciwników, co ma swój krwawy urok. Z drugiej strony giwery mają świetny ciężar, moc i dźwięk, więc strzelanie nie jest tylko kwiatkiem do kożucha.

Głos Pattona w roli Darknessa wgryza się w mózg, a ślicznie do niego dopasowane napisy (takim wydrapanym fontem) potęgują efekt. Tak jak poprzednio, ważne jest pozostawanie poza światłem, które rozprasza nasz mrok i powstrzymuje zdolność regeneracji zdrowia. Ta zresztą jest wyraźnie słabsza niż w innych grach, choć może to dlatego, że gram na trzecim poziomie trudności z czterech.

Jak na razie fabularnie nic się wielkiego nie wydarzyło, ale jedno trzeba powiedzieć wyraźnie – gra się zaczyna po hitchcockowemu, od potężnego trzęsienia ziemi. Przekonam się, czy dalej napięcie narasta.