Zgodnie ze zbyt szumnymi zapowiedziami zaczynam cykl o grach, na które mocno zaczynam czekać dzięki prezentacjom na E3. Na pierwszy ogień proponuję spojrzenie na grywalnego Splinter Cella, którego już mentalnie pogrzebałem po obejrzeniu pierwszych screenów z tak zwanej “poprzedniej” wersji, kiedy to Sam Fisher był maksymalnym lumpem, który chował się w tłumie. Mechanika z pierwszego Assassin’s Creeda odarta ze wspinania się – to nie mogło się udać. I chwała Ubisoftowi, że nie próbował pchać pomysłu, tylko zlał pasem swoje wewnętrzne studio, postawił do kąta i kazał zrobić od zera.

Bo wyszedł moim zdaniem całkiem konkretny wypas. Uważnym graczom, którzy niejednego Splintera w życiu zjedli (mi się udało skończyć wszystkie poza Double Agentem, przypominam zresztą, że DA miał dwie kompletnie różne wersje na oldgeny i nextgeny), polecam kilka ciekawych innowacji: pierwsza to zaznaczanie w trybie podglądania paru celów do szybkiego rozwalenia. Idea ma oddawać tempo myślenia i działania prawdziwego agenta. Czyli podglądam przez dziurkę od klucza pomieszczenie, zapamiętuję gdzie jest lampa, a gdzie koleś i wpadając razem z drzwiami robię szybkie bach-bach zamiast bach-ruch gałką-bach. Ilość bachów zależy od posiadanej broni. W praniu wygląda to rewelacyjnie, zaraz zresztą obejrzycie o co chodzi.

Drugi koncept, który mnie kupił do Splintera, to oznaczenie miejsca, w którym przeciwnicy ostatni raz widzieli naszego bohatera. Efekt jest trochę czitem (wszak agent nie może mieć pewności, gdzie go ostatnio namierzono), ale gameplayowo to niezła akcja – widać, dokąd zmierzają strażnicy, względnie gdzie wrzucą za momencik granat. A że głupi nie będą, to po wysadzeniu w powietrze naszej potencjalnej kryjówki zaczną węszyć znacznie szerzej. W tym czasie Fisher już będzie oczywiście cztery pomieszczenia dalej, ale miło będzie dla odmiany popolować z ciemności, zamiast jak zwykle być biedną zwierzyną.

Trzecia rzecz, która mnie łapie za serce, to sposób wyświetlania celów misji i filmów przerywnikowych. Niby banał, ale jak to jest zrobione… sami sprawdźcie zresztą na własne oczy, filmik ma dwie części: