Mała zmiana w filozofii bloga – ponieważ oglądam straszliwie dużo seriali i filmów, będę pisał również o nich. Nie koreluje to z nazwą bloga zupełnie, ale będę udawał, że tego nie zauważam.

Dziś parę słów o serialu Westworld, który jak mało które telewizyjne dzieło łączy się z grami na poziomie samej koncepcji. Zakładam, że wszyscy już serial obejrzeli, więc mogą się pojawić pewne spoilery w tym wpisie. Nie mam zamiaru jednak rozkładać całości na czynniki pierwsze, znacznie lepszy jest w tym Reddit.

Westworld przykuł moją uwagę z dwóch powodów: pierwszy z nich to Anthony Hopkins, grający właściciela/zarządcę/dyrektora kreatywnego tytułowego Westworldu, przedziwnego kowbojskiego parku rozrywki, w którym goście wchodzą w interakcje (zwykle gwałtowne) z absolutnie nieodróżnialnymi od ludzi robotami (zwanymi hostami), a drugi to Ed Harris, wcielający się w serialu w… kogoś. Faceta poszukującego nie tyle celu w życiu, ile kolejnych, ukrytych znaczeń gry, w którą nie może przestać grać. I zatopionego w świecie Westworldu w stopniu, który nie pozwala mu tego świata opuścić. Hopkins plus Harris, to się nie mogło nie udać. I faktycznie, w moim odczuciu wyszło to całkiem zgrabnie.

Trudno się jednak ogląda ten serial komuś, kto nie grał w grę MMO, albo maniakalnie w jakąkolwiek grę singlową. Goście wchodzą tu w przygotowane dla nich, krzyżujące się historie i podążają tymi z nich, które uznają za interesujące, czyli wybierają swoje questy i potem podejmują kluczowe decyzje, pchające ich w kierunku innych zakrętów fabularnych. Znajdują przedmioty, używają ich, prowadzą dialogi, zwiedzają. Natomiast ciekawostka – nie rywalizują z innymi i tego elementu bardzo mi w Westworldzie brakuje. Nie ma rankingu, nie ma achievementów – a powinny być.

W każdym razie po najróżniejszych ekscesach gości należy jednak posprzątać i wtedy właśnie ma miejsce środowy server maintenance, podczas którego ludzkie ekipy sprzątają zabitych hostów, zbierają szklanki, odbudowują spalone chałupy i tak dalej. Akcja serialu jednocześnie wydaje się podążać w kilku rzeczywistościach naraz, co przywołuje na myśl albo instancje (równoległe wersje) rozrywkowego świata albo rozłączne linie czasowe. Łatwiej to ogarnąć umysłem, jeśli czekało się na reset bossa albo wbijało na różne serwery w Battlefieldzie.

Gry sieciowe mają jednak to do siebie, że pozwalają graczom jedynie na to, co przewidzieli autorzy gry. Nie da się w World of Warcrafcie podpalić siedziby Thralla, można jedynie samego Thralla oklepać odpowiednio liczną grupą. Świat Westworldu to mokry sen każdego gracza, który marzył o tym, żeby spróbować czegoś, czego twórcy nie przewidzieli. Serial jednocześnie dość wyraźnie mówi, jakimi draniami są ludzie i jak – pozbawieni moralnych i społecznych blokad – natychmiast oddają się rui i poróbstwu. I mordowaniu kogo popadnie.

Westworld porusza się drogami, które wydeptał, a potem wybetonował i na wszelki wypadek pokrył błyszczącym żwirem Philip K. Dick, bezustannie zastanawiający się nad tym, gdzie kończy się sztuczna inteligencja, a zaczyna się życie. Autorzy serialu wyciągają co jakiś czas królika z kapelusza, starając się zaskoczyć widzów tym, kto jest replikantem, przepraszam, hostem, a kto nie i całkiem im to zgrabnie wychodzi. Udawanie żywych ludzi idzie hostom całkiem nieźle i jestem głęboko przekonany, że w którejś wersji scenariusza autor napisał “hostami są wszyscy el o el”, ale na szczęście potem to skasował.

Mamy tu hostów, którzy zaczynają zdawać sobie sprawę, kim naprawdę są (na rozmaite sposoby i w rozmaitych celach), mamy ludzi, którzy usilnie szukają easter eggów i questów, o których słyszeli, że gdzieś tam istnieją, mamy też klasycznych (z podziału graczy Bartle’a, przypominam – killers, achievers, socializers, explorers) zwiedzaczy, chcących zajrzeć za każdą górkę i pod każdy kamień. Dla mnie, człowieka, który w WoW-ie zostawił ładnych parę miesięcy (liczę w sumie czas grania oczywiście), Westworld był czymś tak znajomym, że aż się momentami uśmiechałem.

Oczywiście, oczywiście, to historia zasadniczo o tym, jaki człowiek jest beznadziejny, ale sam niejeden raz hmmm… narzucałem się innym graczom w WoW-ie tylko po to, żeby zobaczyć, co się stanie i jakie mi grożą konsekwencje. Oraz aby poczuć dreszczyk emocji. Nie mam stuprocentowej pewności, jak zachowywałbym się spuszczony ze smyczy w Westworldzie (i to moim zdaniem główny cel powstania tego serialu), ale wiem jedno – chciałbym w niego zagrać.