Jakoś tak przy okazji chorowania udało mi się zacząć, rozkręcić i skończyć trzeciego Maxa Payne’a. Pamiętam sprzed lat jedynkę i dwójkę, jak również pamiętam to, że grałem w nie w stanie amoku, tak mi się niewiarygodnie podobały. Max Payne 3 to krok w stronę tamtych czasów pod względem większości rozwiązań. I co dziwne, ten krok znakomicie zadziałał, chociaż trzeba się przez chwilę przyzwyczajać.

Pierwszych kilka rozdziałów jest dziwnych. Wyskakuję zza przeszkodzy, zaczynam strzelać i dostaję natychmiastowego headshota, po którym się składam i muszę zaczynać checkpoint od początku. Max Payne 3 proponuje rozgrywkę kompletnie inną od współczesnych strzelanin, przywodzącą na myśl początki komputerowej rozrywki, kiedy to jeden zagubiony pocisk kończył karierę naszego pięciopikselowego stateczka i zmuszał do rozpoczynania poziomu od początku. W Maxa Payne’a bowiem, podobnie jak w gry o pięciopikselowych stateczkach, należy najpierw nauczyć się grać. Zrozumieć, że spowalnianie czasu oraz skoki na boki to wystarczający arsenał do tego, żeby pokonać pięciu schowanych za przewróconymi stolikami przeciwników. Że tutaj jedno trafienie w głowę przeciwnika oznacza jego zgon i nie ma po co dalej pakować w niego kolejnych kul. Że niektóre giwery są bardziej celne, a przy niektórych trzeba liczyć na farta. Że czasami taktyka sypania gradem kul zza rogu bez celowania to najlepsze, na co można wpaść.

Max Payne 3 jest grą trudną. Na poziomie normalnym zginąłem na pewno coś koło stu razy, przy czym zdecydowanie najwięcej razy dostawałem w czajnik podczas ostatnich dwóch rozdziałów (z czternastu), kiedy to walczymy z dobrze opancerzonymi przeciwnikami, więc trzeba zagęszczać deszcz pocisków, względnie przewracać drani na ziemię strzałami z shotguna, a potem dopiero przejmować się trafianiem ich prosto w czoło albo nieosłonięte kolana.

Efekciarstwo w tej grze polega jedynie na spowalnianiu upływu czasu i na genialnej animacji. Ta gra, jak już pisałem, przypomina kino sensacyjne lat osiemdziesiątych, kiedy to nikt nie bał się pokazania, jak samochód rozjeżdża na miazgę gościa, który się właśnie zaczął rozpuszczać w kwasie (Robocop), ale generalnie akcja i efekty były nadzwyczaj oszczędne, zwłaszcza w porównaniu z dzisiejszymi bzdurami Michaela Baya. W Maxie Payne’ie 3 nie ma zbyt wielu wielkich wybuchów, tutaj wszystko jest kameralne, ale to wcale nie oznacza, że gorzej pakuje adrenalinę do żył. Scena, w której nasz bohater rzuca się na wózek i jadąc na nim, strzela do tłumu wrogów, to majstersztyk growej reżyserii, podobnie jak kilka jeszcze podobnych tej chwili akcji. Powtarzałem je w nieskończoność, żeby zdobyć achievementa, ale przy okazji ciesząc się tym, jak są genialnie wykonane.

Elementem głównym gry jest jednak animacja. Uwierzcie mi na słowo, twórcy nie pokazali jednej dziesiątej możliwości swojego engine’u. Owszem, da się skakać i strzelać w niezależne od siebie strony (i to w zakresie trzystu sześćdziesięciu stopni), ale co jeśli na drodze Maxa staje jakaś przeszkoda? Otóż animacja radzi sobie nawet z takim przypadkiem, gdy rzucamy się łbem w kamienną ścianę! Niektóre skoki Maxa fizycznie bolą – jak choćby ten, kiedy to rzucamy się z korony stadionu w dół schodków prowadzących wzdłuż rzędów krzesełek… w innej grze bohater wstałby niezależnie od podłoża, tutaj po pierwsze leci się bolesne dziesięć sekund, a potem jest jeszcze kontynuacja animacji z niekontrolowanym już ześlizgiwaniem się po schodach. Fakt, w rzeczywistości taki skok skończyłby się skomplikowanym złamaniem obu rąk w łokciach i pewnie obojczyka, a tutaj tylko trochę spada nam poziom zdrowia, ale ta umowność mi nie przeszkadza.

A propos zdrowia, to jego poziom nie odnawia się automatycznie. To kolejny ukłon w stronę starych czasów, kiedy to trzeba było myszkować po całej okolicy, szukając apteczek. Tutaj też trzeba. Max łyka pigułki przeciwbólowe niczym tik taki, obniżając w ten sposób poziom swoich ran. Rozwiązaniem nowoczesnym jest pozwolenie graczowi na uratowanie sobie tyłka, gdy ktoś zada jego postaci śmierć, a na podorędziu pozostają jeszcze buteleczki z pigułkami. W takim momencie włącza się tryb last man standing – mamy kilka sekund na zabicie naszego kata, a Max w locie łyka piguły i można grać dalej. Nie zliczę, ile razy przydała mi się ta funkcjonalność.

Kolejna rzecz, która mnie w Max Payne 3 zachwyciła, to poziom skomplikowania wyliczeń engine’u gry. Poza kapitalnie skaczącym Maxem i równie kapitalnie przewracającymi się przeciwnikami zostaje jeszcze kwestia tego, jak te wszystkie kule są liczone, przecież ich nie widać. Otóż jak się okazuje, jak najbardziej je widać i każda z nich jest osobnym obiektem. Gdy upływ czasu spowalnia, zaczynamy widzieć naboje wraz ze smugami przez nie pozostawianymi, dzięki czemu od razu widać, że faktycznie, podczas tego skoku tamten facet zahaczył nas z shotguna. Można się zresztą tym elementem bawić – po zabiciu ostatniego wroga z grupki mamy efektowny najazd kamery na jego ostatnie sekundy życia i można dusić spust tak długo, aż skończą się nam naboje, zalewając swoją satysfakcję hektolitrami cyfrowej krwi przy okazji.

Celowo nie piszę nic o fabule, bo mam do niej stosunek ambiwalentny. Z jednej strony dobre kino sensacyjne nie wymaga wymyślnej fabuły, wystarczy jakiś maleńki twist pośrodku (albo jedynie jego sugestia), a potem eleganckie rozwiązanie akcji. Niestety autorów w końcówce poniosło i logika chowa się do kieszeni tylko po to, żebyśmy mogli strzelać się w efektownych miejscach z efektownymi przeciwnikami. Czyli pierwsze dwanaście rozdziałów jest świetne fabularnie, dwa ostatnie – już nie tak bardzo. Trzeba się też jednocześnie przyzwyczaić do nietypowych scenek przerywnikowych, co chwila dziwacznie rozmazywanych. Chyba miało to ukazywać alkoholowe wizje Maxa, mi się jeszcze dodatkowo kojarzy z zajechanym VHS-em, z którego miałem (nie)przyjemność oglądać choćby Ucieczkę z Nowego Jorku czy wczesne Chucki Norrisy. Fajnie za to rozwiązano kwestię komiksu, znaku firmowego serii. Mamy tu komiks ruchomy. Scenka dzieli się na kadry, tu i ówdzie w rytm wypowiadanych słów pojawiają się na ekranie niektóre z nich, podkreślając dobitność jakiejś kwestii… początkowo jest to dziwaczne, ale jak człowiek już łyknie konwencję, standardowe filmiki zaczynają go po prostu nudzić. Rewelacyjny zabieg reżyserski, jestem fanem takich nietypowych pomysłów.

Max Payne 3 to jedna z najlepszych gier, w jakie grałem od bardzo dawna. Poza końcówką fabuły w zasadzie nie mam się do czego przyczepić, a właściwie powinienem podziękować za przypomnienie mi, jakie zasady kiedyś rządziły grami komputerowymi – i za ubranie tych zasad we współczesne, modne ciuchy. Podobało mi się, chociaż nie powiem, dawno przy żadnej grze nie wyrażałem się tak szpetnie w stronę telewizora i nie obrażałem matek tylu cyfrowych przeciwników.