Gram w Diablo III od premiery (no, prawie, w dniu premiery nic nie chciało działać). Od tego czasu moja mniszka zabiła wszystkich bossów z Diablo na czele na normalnym poziomie trudności, zabiła wszystkich bossów z Diablo na czele na koszmarnym poziomie trudności i zabiła niejakiego Rzeźnika na poziomie piekielnym, gdzie w akcie drugim zaczęła obrywać w tyłek.

Zwykle gdy kończę grę, przestaję w nią grać albo przechodzę w tryb sieciowy, gdzie się z kimś strzelam. Tutaj jest zupełnie inaczej, zabicie Diablo nie daje tego zastrzyku satysfakcji, oznaczającego przejście całej fabuły, tylko tutaj trzeba zaczynać od początku. Dlaczego? Mam na ten temat teorię, zresztą chyba już ktoś ją kiedyś wygłaszał.

Diablo jest bowiem niczym gra w karty albo automat do gry. Nikt normalny nie odchodzi od stołu po jednym rozdaniu w texasa, nikt normalny nie ocenia automatu typu jednoręki bandyta po jednokrotnym zakręceniu bębnem. I wprawdzie w wypadku automatów kasynowych nie ma mowy o rozwoju gracza (poza tym, że poznaje głębsze mechanizmy, zależne od tego, co się wylosowało), tak w kartach po prostu zaczyna grać coraz lepiej, a więc potrzebuje coraz lepszych przeciwników. Diablo III jest dokładnie tym – prostym zestawem zasad, testowanych na coraz trudniejszych przeciwnikach. Trudniejszych do takiego poziomu, że ziew-fest, którym jest poziom normalny, gdzie można w zasadzie nie używać specjalnych zdolności, staje się ciężką orką. Orką, przy której kluczowe jest przebudowanie postaci, oranie nowych przedmiotów, zmiana nawyków, ostrożne badanie, jakie potworki specjalne się wylosowały, ale przede wszystkim powtarzanie, powtarzanie i jeszcze raz powtarzanie tych samych elementów.

Niestety dla Blizzarda bariery postawione przed graczami są zbyt niskie. Wiele osób skończyło już Diablo na najwyższym, infernalnym poziomie trudności (co mi, walczącemu “na piekle” wydaje się niemożliwe), pojawiają się buildy i filmy z zabijania najtwardszych bossów w kilka sekund. Ci ludzie zamiast męczyć się z awykonalnym, zalewają dom aukcyjny setkami i tysiącami przedmiotów, do których się ślinię i na które zbieram pieniądze, bo z tymi przedmiotami, które mam, nie ma co liczyć na sukces przy najbliższym bossie. Robię więc w kółko to samo, ale z każdym przedmiotem coraz lepiej. I brnę coraz dalej.

Rozumiem doskonale ludzi, którym taki styl rozgrywki nie odpowiada. Prawdę mówiąc teraz, gdy to wszystko napisałem, trudno mi sobie wyobrazić, że komukolwiek się podoba taki styl rozgrywki. Ale jest coś, co mnie trzyma mocno przy Diablo i każe brnąć dalej. Nie wiem co to jest, ale brnę.