Serio, mógłbym tutaj wkleić na początek mema “I don’t want to live on this planet anymore”. Skończyłem całą trylogię Mass Effect i zobaczyłem to zakończenie, które jest rzekomo taką straszliwą porażką, że aż jakiś nienormalny fan złożył w sądzie zażalenie przeciwko BioWare’owi, które obiecywało mu epicką końcówkę. Sam chyba rozważę złożenie pozwu przeciwko temu fanowi, twierdząc, że jest głupi.

Bo zakończenie Mass Effect 3 nie jest złe. Nie jest nawet średnie. Jest bardzo, ale to bardzo dobre, i pozostaje w stylistyce największych światowych przebojów science fiction, takich jak choćby Blade Runner, Odyseja kosmiczna czy nawet – gasp – Battlestar Galactica.

Ponieważ mam w zwyczaju pisać spoilerowo na tym blogu, tym razem też sobie pofolguję – dla tych, co skończyli, jak i dla tych, którzy nie skończą, ale chcą poczytać, co tam się do cholery tak naprawdę dzieje.

Kliknij mnie, a oberwiesz spoilerem

Skrót będzie telegraficzny: Shepard przybywa do Londynu, nad Londynem wisi Cytadela będąca połową broni do zniszczenia Żniwiarzy, trzeba do niej podłączyć Krucyfiks, robiony przez 90% gry, wszyscy się nawalają ze wszystkimi. Shepard po długiej i nudnej misji biegnie do niebieskiego promienia, który ma go przenieść na Cytadelę, wszyscy naokoło giną, nagle dostaje w łeb i od tej chwili zaczyna powoli iść, kulejąc. Dochodzi do promienia, przenosi się na Cytadelę, przedziera się przez dziwne korytarze ze stertami zakrwawionych, ludzkich ciał, dochodzi do platformy z konsolą, w międzyczasie rozmawiając z Andersonem (swoim dowódcą), który też dotarł na Cytadelę.

Przy konsoli stoi Anderson właśnie, wchodzi Illusive Man, po długiej rozmowie ginie (w jakiś sposób, nieważne), wcześniej strzela Andersonowi w brzuch. Shepard zaczyna krwawić z rany postrzałowej na brzuchu, z Ziemi dochodzi sygnał, że coś trzeba jeszcze odpalić, bo Krucyfiks podpłynął do Cytadeli i nic się nie dzieje, Shepard dotyka konsoli… i robi się dziwnie.

Chłopaczek, który zginął na samym początku gry (i za którym w rozmaitych momentach gry biegło się na poziomach, będących majakami Sheparda), pojawia się w formie ducha i oznajmia, że to on wymyślił Żniwiarzy. Mniejsza już z motywacją, w każdym razie możemy się ze Żniwiarzami albo połączyć, albo ich zniszczyć, albo zacząć ich kontrolować.

Każde z tych zakończeń jest podobne – Cytadela+Krucyfiks strzelają wielką falą, która rozwala wszystko naokoło, Żniwiarze giną lub odlatują, a Normandia – statek Sheparda – nie daje rady uciec przed falą uderzeniową i rozbija się na jakiejś planecie. Zniszczeniu ulegają wszystkie mass relays, czyli te bajery do skakania między układami gwiezdnymi. Z rozbitej Normandii wychodzą albo same żyjące istoty (jak niszczymy/kontrolujemy Żniwiarzy), albo sztuczna inteligencja i zakochany w niej człowiek (jak robimy syntezę ze Żniwiarzami). Shepard w dwóch z trzech zakończeń ginie (wchłania się w żniwiarzy albo zostaje już przyklejony do kontrolujących urządzeń), w trzecim budzi się wśród ulicznego (?) gruzu. The end.

Lecą napisy. Wychodzi pan imieniem Stargazer (którego podkłada Buzz Aldrin, tak, drugi człowiek na Księżycu) i rozmawia z dzieckiem, które prosi go, aby opowiedział mu jakąś inną opowieść o “_the_ Shepard”, czyli Pasterzu, a nie Shepardzie. Prawdziwy the end.

A tutaj spoilery z przemyśleniami już (klik)

Rozumiem, że takie zakończenie jest bardzo bolesne dla die-hard fanów, którzy śledzili każdy strzępek informacji i układali sobie puzzle’a z napisem “Co Się Tak Naprawdę Tu Wydarzyło”. Bo tutaj każde zakończenie jest metaforyczne, otwarte i strasznie przypomina mi w nastroju to, jak Ridley Scott postanowił zakończyć swojego Blade Runnera – cały film poddawał w wątpliwość ludzkość Deckarda, a na koniec… nic nie wyjaśniał. Tutaj też nie ma wyjaśnienia – Shepard żyje czy nie? To wszystko było snem? Czy może jak dostał w łeb jak biegł do promienia, to od tego momentu jest sen?

I tak, zgadzam się, nie miało sensu wcześniejsze zbieranie wszystkich tych ras. Nie miało sensu patrzenie na cyferki i godzenie ze sobą różnych ras i istot. Ale dla mnie to jest właśnie sensem tego zakończenia. A skoro po napisach Shepard staje się Pasterzem, to moja interpretacja końcówki ME3 skłania się ku religijnym metaforom. Jestem bardzo usatysfakcjonowany tym, że autorzy nie potraktowali mnie jak amerykańskiego debila i nie dali mi na talerzu trzech rozwiązań: “wszyscy giną”, “trochę ginie”, “wszyscy przeżywają” i nie musiałem oglądać Sheparda pośród gromadki dzieci.

Inna oczywiście sprawa, że to zakończenie oderwane jest kompletnie od michaelbayowego charakteru reszty gry “lećmy tam i to rozwalmy, salutujemy, salutujemy, salutujemy”. Wolałbym, gdyby cała gra była taka jak jej zakończenie. Ale jak napisałem w tytule tego wpisu: moim zdaniem zakończenie Mass Effect 3 jest wspaniałe. Reszta gry – nie.