Przyznam się kolejny raz – znowu mam parę fajnych, dorosłych gier do ogrywania i zamiast je ogrywać, siedzę przy Lego Hobbit i gram jak zwykle. Czytałem raczej chłodne opinie o tej grze (i nie w sensie “cool”), natomiast muszę przyznać, że podobnie jak klockowy Władca Pierścieni, tak i Hobbit bardzo dobrze mi zagrał.
Oczywiście, jest to “jeszcze więcej tego samego”, ale bardzo podoba mi się, w jaki sposób autorzy radzą sobie z problemami, które mam w głowie od paru legogier, a których im przecież nie wysyłałem w mailu. Największym minusem dotychczasowych produkcji stawało się dość prędko to, że z rozbijania klocków nie wynikało absolutnie nic: wypadały z nich monetki, ale mieliśmy ich zwykle ponad miarę, więc nie było po co się tym specjalnie przejmować. Dlatego też w Lego Hobbit pojawił się… crafting. Naprawdę.
Z niemal każdego rozbijanego klocka czy pokonywanego wroga wypada jakiś surowiec – i twórcy się tutaj specjalnie nie ograniczali. Surowców jest sporo (ze dwadzieścia obstawiam), a potrzebne są albo do wykonywania questów (bo znów mamy wielką, otwartą mapę pełną ludzików, zlecających nam zadania), albo do rozpoczęcia konstrukcji legoprzedmiotu – tę minigrę zapożyczono z Lego Przygody, ale wykonano ją o niebo lepiej i nie jest już dziwacznym dodatkiem do gry, ale pełnoprawnym jej elementem. Niestety pobocznym efektem wprowadzenia craftingu jest nieuchronne pojawienie się zjawiska grindu – czasami trzeba poszukać rudy w konkretnym kolorze, bo brakuje nam dajmy na to błękitnych klejnocików. Na razie jednak nie ma tego zbyt dużo.
Ponieważ przez misje fabularne prowadzimy kolorową bandę krasnoludów, czarodzieja oraz oczywiście hobbita, twórcy popuścili również wodze fantazji pod względem umiejętności postaci i władowali tego tyle do gry, że nawet dorosły człowiek, dość obeznany z grami (czyli ja) ma chwilowe zawieszki pod tytułem “co ja tu właściwie powinienem zrobić i przede wszystkim kim to zrobić”. Idę sobie w miarę spokojnie przez kolejne misje, jestem tak w 1/3 drugiego filmu, czyli powoli już widać koniec – bo trzeciego filmu w grze nie ma, pojawi się dopiero wraz z premierą ostatniej części przygód Bilba.
Żeby gra nie wyglądała jak klon Władcy Pierścieni, mamy tu jeszcze dodatkowo cykl dnia i nocy (w niektóre miejsca da się wejść, gdy jest jasno, w inne – gdy ciemno). Na razie nie ruszam żadnych zadań na głównej mapie, zajmę się tym, gdy skończę fabułę (o ile nie opadnie mi zapał). Dzieciaki też zachwycone, grają sobie na dwa pady i stawiają Lego Hobbita zaraz za Lego Marvel Super Heroes, a to bardzo wysokie miejsce. Polecam rodzicom, tak do użytku własnego, jak i w charakterze zabawki dla potomstwa. Jest w tej grze ogień, niekoniecznie wewnątrz góry.
Była ze 2 dni temu w promocji gdzieś w sieci za 5 euro. W 2 tygodnie od premiery. Wygląda na to, że nie sprzedaje się to już zbyt dobrze.
Hello Cubi,
Pytanko – które lego sugerujesz na początek dla dzieciaków 5-6 letnich?
Nie miały do tej pory styczności z serią, a właściwie wcale z konsolami /tablet jedynie/
Zależy co lubią (w sensie który brand). Jedyne przestarzałe już Lego to Star Wars III, pozostałe nadają się do rozpoczynania zabawy 🙂
Ja uwielbiam gierki Lego (z żoną pogrywamy na dwa pady)… niemniej obawiam się, że dla 5-6 latków to za wcześnie… wszystkie w które grałem są oparte na filmach (Piraci z Karaibów, Indiana Jones, Harry Potter, Władca Pierścieni, Batman etc.)… Jeżeli Twoje dzieci oglądały te filmy i któryś szczególnie lubią… to wybór jest prosty… bo każda z nich daje satysfakcje poznania filmu jeszcze raz z innej perspektywy no i każda z nich opiera się mniej więcej na tych samych zasadach…
Mi najbardziej podobali się Piraci i Władca Pierścieni.