Bungie to firma od Halo i wszyscy o tym wiedzą, włącznie za mną nawet, bo byłem fanem pierwszego i drugiego Halo, a potem mi nagle przeszło i nigdy nie wróciło. Bungie rozstało się z Halo w burzliwych okolicznościach i zaczęło robić nową grę, Destiny. Destiny właśnie weszło w fazę alphy, do której udało mi się dostać ze względu na tego bloga (niewiarygodne, do czegoś się przydał!).

Rozochocił mnie ten fakt tak bardzo, że nawet nagrałem kawałek gameplaya – łażenie po mieście, strzelanie, walka z bossem, takie tam. Jako że nie lubię przemawiać, a lubię za to pisać, film nie ma komentarza, za to mój komentarz zamieszczam w formie pisemnej.

Nie czytałem nic o Destiny, przemknęło mi gdzieś tylko kilka screenów i to by było na tyle. Gdybym jednak nawet przesiedział rok w bunkrze, od razu poznałbym niepodrabialny styl Bungie, który jak mniemam zaobserwuje tylko gość, który grał w strzelaniny FPP od zawsze. Ja grałem od zawsze, więc poznałem. No więc Destiny, w fundamentach swojej mechaniki, to Halo. Jest tarcza, są dwie giwery naraz przełączane igrekiem… to znaczy trójkątem, są bardzo skuteczne granaty i ciosy wręcz.

Cała reszta to obudowanie tego modelu fabularną grą kooperacyjną, przypominającą jednak dość mocno MMO. Nie wiem, czy Destiny będzie MMO, ale wygląda jak MMO, pachnie jak MMO i gra się w niego jak w MMO. Pomiędzy misjami łazimy sobie po mieście w widoku tpp i tutaj możemy podziwiać zgrabny tyłek pani, którą gram (zawsze gram paniami, z powodu zgrabnych tyłków). Pewnym zaskoczeniem jest fakt, że pani mówi męskim basem, ale nie sądzę, żeby ten błąd przetrwał do wersji sklepowej. W mieście kręci się trochę innych graczy, ale jest ono małe, więc zapewne tworzone są jego liczne odmiany (instancje) i zaludniane 20-30 osobami, żeby nie było tłoku.

Gadamy zatem sobie z mieszkańcami, oglądamy sklepikarzy z rzeczami, na które nas nie stać – czy to ze względów finansowych, czy reputacyjnych – a potem odbieramy w hangarze statek orbitalny oraz naziemny stateczek do fruwania tu i tam i trafiamy na mapę planetarną. Można udać się do zmagań w trybie multi – tego jeszcze nie zrobiłem – albo wybrać jedną z paru misji dostępnych na zniszczonej (nie wiem czemu) planecie Ziemia. Skończyłem sobie dwie misje, w obu dołączali do mnie obcy ludzie, ale jak to w grach ze współpracą bywa, całkowicie mnie ignorowali, więc i ja ignorowałem ich.

Strzelanie jest odpowiednio tłuste, giwery fajnie się od siebie różnią, a cała gra ma silny aspekt erpegowy, przejawiający się nie tylko w dość rozbudowanym ekranie ekwipunku, ale i nieśmiertelnych punktach doświadczenia oraz nowych zdolnościach. Nieco dziwi mnie fakt, że zdolności odblokowują się same i nie mamy żadnego wpływu na rozwój naszej postaci. Ot, nowy level, żarzy się ikonka plusa, można wejść na ekran zdolności i poczytać, to też tam nowego teraz umiemy.

Na razie w grze dostępne są trzy klasy. Jedna to klasyczny wojownik, druga snajper, ale ja wybrałem warlocka (warlock w science-fiction, hell yeah!) i sobie nim fruwam, gdyż warlock umie fruwać. Niewykluczone, że wszyscy umieją, bo podczas strzelanin robi się festiwal podskoków i stumetrowych lotów, ale teraz taka moda (Titanfall, patrzę na ciebie). Jak ktoś lubi, to tutaj pokocha.

Graficznie gra nie jest ani biedna, ani wypaśna. W porównaniu z Warframe’em wygląda jak następna generacja MMO, ale jedno muszę przyznać, widoczki są naprawdę ładne. Pogoda się zmienia, cykl dnia i nocy działa, jest naprawdę dobrze. Martwi mnie tylko fakt, że niektóre z misji na mapie wyboru mają adnotację “requires PlayStation Plus”. Bardzo słabo robić taką adnotację.

Pogram jeszcze trochę zapewne, bo gra mi się w to przyjemnie. Potencjalny zakup niewykluczony, ale nie jest to zbawienie wszechświata i najlepsza gra w historii. Lubisz Halo, Borderlands i gry MMO? Będziesz zachwycony. Ja w miarę lubię, więc jestem w miarę zachwycony.

A tutaj proszę, pocięty za pomocą Share Factory, mój własny filmik z Destiny: