Grałem w życiu w jedną grę, którą mógłbym przyrównać do Hotline Miami pod względem poziomu atakowania moich zmysłów i tą grą jest… Warioware. Warioware to zbiór mikrogierek na konsolkę GBA, z których każda trwała od sekundy do trzech. Coś się nagle pojawiało na ekranie razem z pojedynczym słowem (“złap!”, “uciekaj!”), a ja musiałem zareagować na całkowicie nowe okoliczności w błyskawicznym tempie. Oczywiście po jakimś czasie rozpoznawałem już mikrogry, ale pierwszą godzinę wspominam jako niebywałe doświadczenie.

Hotline Miami przywołuje te wspomnienia za pomocą zupełnie innego zestawu wymagań, ale polega dokładnie na tym samym, na czym polegało Warioware – tu też trzeba reagować błyskawicznie i jeszcze prędzej podejmować decyzje. Rzecz jest o mordowaniu złych (albo dobrych, któż to może wiedzieć) panów. Akcję oglądamy w rzucie pionowym, do dyspozycji mamy ataki wręcz, bronią białą oraz palną. I najważniejsze: tutaj wszystko jest natychmiastowe i ostateczne. Każdy cios, każde uderzenie, każdy pocisk zabija.

Standardowa rozgrywka wygląda więc tak, że przez chwilę czekamy, obserwując przeciwników, a potem robimy błyskawiczną, stroboskopową akcję: drzwiami przewracam jednego, dziabię nożem drugiego, rzucam tym nożem w trzeciego i łapię za karabin, z którego wygarniam do pędzących psów i jeszcze dwóch gości, z których jeden strzela… press R to restart.

Jak mówi tooltip na jednym z ekranów ładujących, “nie bój się ginąć”. Oj, nie boję się, bo w Hotline Miami ginie się na niektórych poziomach po kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt razy. Przeciwnicy zachowują się bowiem różnie, zdarzają się wśród nich tacy, którzy są bardziej dociekliwi. Poruszają się też niekiedy losowo i nie ma gwarancji, czy z pokoju, z którego przez ostatnie dziesięć prób nikt nie wyszedł, za jedenastym razem nie wyjrzy ktoś na korytarz (i nie odstrzeli nam dupy, oczywiście).

Do tego hipnotycznego, rwanego tempa Hotline: Miami dopasowuje wszystko, z grafiką na czele. W pierwszej chwili można się skrzywić na pikselozę, ale mi odpowiada taki oszczędny styl. Być może wprowadzono go celowo, być może jest konsekwencją niskiego budżetu – tak czy owak, pasuje idealnie, a krwawe morderstwa wyglądają odpowiednio nawet w rozdzielczości 20 pikseli na 30.

Najważniejsze są jednak efekty graficzne – tak, nawet przy pikselozie da się je dobrze zrobić. Przede wszystkim mamy hipnotyczne kolory, pulsujące i wibrujące w tle i na pierwszym planie. Ekran przechyla się podczas akcji na boki, co nadaje dynamizmu, ale wzbudza też dodatkowy niepokój spowodowany ogólnym rozedrganiem gry. Nieraz zdarzyło się, że oberwałem jakimś pociskiem spoza ekranu i aż podskoczyłem na krześle z zaskoczenia.

Muzyka to już zwieńczenie nerwowego charakteru Hotline Miami. Takiej ścieżki dźwiękowej życzę każdej grze, próbującej posadzić gracza na krawędzi krzesła. Można posłuchać na YouTube, gorąco polecam.

Celowo nie piszę o fabule gry, bo jeszcze nie skończyłem wszystkich misji (jestem w piętnastej, czyli przedostatniej), ale to, co na razie widzę, bardzo mi odpowiada niedopowiedzeniem i dbałością o szczegóły.

Niepokojąca, błyskawiczna, nietypowa, szalenie brutalna gra, dająca niesamowitą satysfakcję – oto Hotline: Miami. Polecam, za 10 dolców trudno dostać coś lepszego.