Musiałem na moment odpocząć od Gearsów, więc postanowiłem dać szansę grze Driver: San Francisco, której poprzednie części wspominam jak najgorzej. W jedynce wyjechałem z garażu po dwóch godzinach, mokry ze złości, w dwójkę nie grałem, trójka była tak kiepska, że aż chciało się płakać, Paralel Lines nie tknąłem.

Jakie zatem było moje zdziwienie, gdy okazało się, że D:SF to gra z najwyższej rozrywkowej półki z kapitalnym pomysłem, który całkowicie niweluje największą upierdliwość gier samochodowych, czyli dojazdy.

Ten pomysł to osadzenie akcji w umyśle człowieka leżącego w śpiączce. Alternatywna rzeczywistość pozwala nie tylko na wartkie prowadzenie akcji fabularnej, ale przede wszystkim na przesiadanie się w locie z samochodu do samochodu. Tanner niejako przejmuje kontrolę nad ciałem prowadzącego auto, co jest przyczynkiem do miliona przezabawnych sytuacji, tak podczas jazdy swobodnej, jak i podczas misji. Tanner jest bowiem mistrzem kierownicy, więc jak taki diabeł wstępuje w mamuśkę prowadzącą volkswagena i akurat dyskutującą z córką, to uśmiech jest gwarantowany. Mamo, co robisz? Mam nadzieję, że jesteś z siebie zadowolona! (to po dzwonie) – aż nie chciałem opuszczać tej fury.

Miasto pełne jest zatem interesujących zadań, kompletnie ze sobą niepowiązanych – raz gonię jako policjant bandytów, raz jako bandyta uciekam przed policjantami, a raz jako pierdołowaty uczestnik kursu na prawo jazdy mam napędzić stracha opieprzającemu mnie od stóp do głów instruktorowi. Banan na twarzy gwarantowany. Duchowy Tanner dodatkowo może sobie jeszcze kupować garaże i nowe fury – i w tym ostatnim wypadku nie ma już litości, trzeba dojechać z garażu do misji, która przykładowo polega na wyskoczeniu i przeleceniu iluśtam metrów. Wspomnianym volkswagenem nie dałbym rady, trzeba było podjechać czymś szybszym. Ale fura w garażu jest zawsze, więc jak mi się znudzi, to mogę poprzeskakiwać między furami, albo z pozycji satelitarnej wrócić do garażu i wyjechać sobie z niego czymś innym.

Model jazdy jest cudownie miękki, wchodzi się w zakręt potężnym driftem i wcale nie jest prosto z niego wyjść. Nie jest to aż taka guma jak w GTA IV, więc można się spokojnie rozpędzić, co ułatwiają upgrade’y, wykorzystywane przez duchowego Tannera w każdej furze. W końcu to jego sen, więc może robić co chce. Możliwe jest więc chwilowe przyspieszenie czy zebranie się w sobie i napadnięcie na zderzak samochodu jadącego przed nami.

Nie lubię samochodówek, a ta spodobała mi się na tyle, że mam sobie zamiar w nią grać dla odprężenia pomiędzy morderstwami przez celownik, którym się będę oddawał w końcówce roku. Szkoda tylko, że pewnie przepadnie w tsunami nadchodzących tytułów AAA. Ale koncept z przeskakiwaniem z auta do auta na bank gdzieś jeszcze powróci.