Lubiłem pierwszego Deathspanka, nawet bardzo, czemu dałem wyraz tutaj. Napisałem nawet na koniec “kupujcie, to zrobią drugą część” no i proszę – zrobili. Chociaż nie jest to pełnoprawny sequel, bo nie ma dwójki w tytule gry (więc tytuł tego wpisu jest naciąganą frazą pod Googla), ale trzeba przyznać, że mimo braku jakichkolwiek zmian w mechanice gry, autorzy zrobili wszystko, żeby usprawiedliwić wydanie nowej gry.

Ponieważ pomiędzy obiema częściami minęło bardzo, ale to bardzo mało czasu, podejrzewam, że po prostu w planach developmentu gra się tak rozrastała, że gdy w końcu jakiś tester przeszedł całość w 20 godzin, kierownictwo puknęło się w głowy i przecięło grę na pół. Co ciekawe, w moim odczuciu druga połowa jest znacznie lepsza od pierwszej, co usprawiedliwia zakup dwójki po skończeniu jedynki.

Tym razem Deathspank porusza się bowiem w nieco innym świecie niż obrzydliwie generyczne fantasy z jedynki. Autorzy puścili wodze fantazji na cały regulator i wprowadzili różne settingi – jest kraina piracka, jest westernowa, jest zadanie zabicia Świętego Mikołaja, wszystko w komplecie. Jest nawet przechodzona kurtyzana, ochoczo przebierająca się w najbardziej wymyślne stroje.

Sama rozgrywka minimalnie się zmieniła – znacznie większą rolę gra teraz broń palna, przynajmniej na początku, a po znalezieniu alienowego pistolecika – także pośrodku. Pojawił się też przenośny wychodek pozwalający wrócić w jakieś oddalone od głównej sławojkowej sieci miejsce, ale ta jest na tyle gęsta, że w zasadzie nie trzeba z tego korzystać. Zadania wydają się bardziej rozległe niż w jedynce, niekiedy trzeba przemierzyć caluteńki świat, żeby coś pozbierać do questa.

Poziom poczucia humoru został tam, gdzie był poprzednio, czyli poza jakimkolwiek zasięgiem konkurencji. Gdy w bibliotece zakładałem sobie kartę i na moje słowa “Guybrush Threepwood” bibliotekarka żachnęła się, że to idiotyczne imię i nazwisko, naprawdę się szeroko uśmiechnąłem. A przy niektórych dialogach po prostu w głos się śmiałem, chociaż na razie nie było takiej eksplozji atomowej jak nakłanianie pierwszej sierotki do wejścia do wora. Kto skończył jedynkę, ten na pewno pamięta.

Sądziłem, że więcej tego samego nie może się sprawdzić – ale sprawdza się na razie (16 level, czyli zaraz koniec) doskonale i w nic innego poza nowym Deathspankiem nie chce mi się grać. Jeśli o mnie chodzi, mogą zrobić jeszcze sześć kolejnych części na tym samym schemacie, kupię je wszystkie.