Nie mam nic przeciwko zarabianiu pieniędzy na swojej popularności, ale gdzieś w głębi serca liczyłem na minimalną chociaż zmianę podejścia Activision do zagadnienia DLC. Dotychczas, od kilku już edycji Call of Duty, wszystkie DLC polegały na tym samym i zawierały mniej lub bardziej udane mapy do multi (w jednym przypadku będące nawet… odnowionymi wersjami z wydania sprzed dwóch lat). Przy Black Ops, będącym wszak produktem przełomowym, pochodzącym spod palców ludzi, którzy dotychczas grali drugie skrzypce, a teraz mieli wyjść na czele orkiestry, spodziewałem się nowej strategii. I dostałem.

Wiecie co dostałem? Cztery mapy do multi (wszystkie bazowane na singleplayerowych misjach) oraz jedną mapę dla zombiaków. I to wszystko za jedyne piętnaście dolarów.

Za tyle samo można kupić Lara Croft and the Guardian of Light. Za tyle samo można kupić Shanka i jeśli człowiek trafi na promocję, to jeszcze mu zostanie. Za tyle samo można kupić histerycznie uzależniającego nowego Pacmana. Ale nie, tu mamy kilka mapek i mamy się cieszyć, tak samo jak miliardy much, które kupiły poprzednie przegięte cenowo mappacki.

Mimo że mam mnóstwo punktów na koncie i kocham Call of Duty – nie kupuję. Pieprzę. Dajcie singleplayer content, misje do coopa, cokolwiek. A nie coś, nad czym czterech kolesi siedziało przez miesiąc. Shame on you.