Kończy się kwartał, czas na chwalenie się wynikami… to znaczy chwalą się ci, którzy mają się czym chwalić, a całkiem sporo firm wolałoby o tym okresie zapomnieć. Wśród nich o dziwo (lub wcale nie o dziwo) znajdują się najwięksi, a konkretnie producenci konsol – Nintendo i Sony.

Sony zanotowało stratę (jak na firmę tego kalibru niedużą – niecałe 200 milionów dolarów), ale nikt niczego innego się nie spodziewał – nie, nie po awarii PSN, bo to było mniej ważne – ale po trzęsieniu ziemi i tsunami w Japonii. Gigant poliże trochę rany i wróci zapewne na zielone poletko w Excelu, chociaż musi się błyskawicznie wycofać z telewizorów 3D, bo trzeci wymiar na naszych oczach rozbłysł i zaraz zgaśnie (w kinach już ten trend widać, nawet polskich).

Ciekawsze jest to, co się stało z Nintendo. Tutaj prognozy mówiły o spokojnych 100 milionach dolarów przychodu, skończyło się na ponad 400 milionach dolarów strat. Czemu tak? Bo ludzie najwyraźniej znudzili się kolejnymi DS-ami, a i 3D (patrz akapit wyżej) za dobrze nowej konsolce nie zrobiło. Firma obniża wobec tego cenę 3DS-a o niemal 50%, co jest ruchem powiedziałbym dość dramatycznym. Wobec chłodnego przyjęcia WiiU przez inwestorów (żeby tylko chłodnego…) Nintendo ma duży problem. Nie pierwszy raz w swojej historii oczywiście, ale z ciekawością popatrzę, jak się z tego skośni chłopcy i dziewczynki wygrzebią.

Z mniejszych acz wciąż finansowych newsów – THQ raz się cieszy (wysokimi preorderami trzeciego Saints Row, widać ludzie mają jednak potrzebę okładania prostytutek gigantycznym gumowym dildosem), a raz smuci (ogłaszając koniec marki Red Faction po tym, jak wyniki Armageddonu są armageddonalne). Wyniknie z tego zapewne trzaskanie kolejnych Saints Rowów co rok, ale lubię te absurdalne gry, więc nie mam pretensji.

W każdym razie coraz wyraźniej widać, że gry to ciężki rynek z ciężkimi pieniędzmi. Coś się szykuje, jeszcze nie wiem co, ale coś wisi w powietrzu.