Nasłuchałem się o tych grach casualowych ostatnio co niemiara, a po drodze jeszcze miałem długie siedzenie na lotnisku i w samolotach. Popykałem trochę w dotykowe GTA Chinatown Wars, ale mimo niezaprzeczalnej zajebistości tej gry jakoś nie mogę się zmusić do przechodzenia więcej niż dwie-trzy misje jedna po drugiej, potem mi się koszmarnie nudzi. Zasiadłem więc do Fruit Ninja na iPhone’a, z ostrym zamiarem pobicia swojego wyniku w trybie arcade, który to wynik wynosił 654 punkty.

Po dwóch i pół godzinie grania we Fruit Ninję, doszedłem do wniosku, że po pierwsze, jeśli w pierwsze 10 sekund nie mam przynajmniej trzeciego poziomu streaka kręcenia kombosów, to gra nie ma sensu. Po drugie uznałem, że jeśli wypada mi banan od frenzy jako pierwszy, a zaraz po nim ten od double score, to można takim połączeniem uratować każdy wynik. A po trzecie, jeśli trafię w bombę, to zaczynam od nowa, bo nie dość, że minus 10 punktów i przerwanie streaka, to jeszcze 2 sekundy straty.

Fruit Ninja to gra, w której palcem kroi się wyskakujące z dołu (czasami z boku) ekranu owoce. To wszystko, co się w niej robi. Mi udało się nawet tak casualową rozgrywkę doprowadzić do hardkorowego wymiaru takiego grania na wynik, że doskonale wiedziałem, jakie mam szanse na rekord. Złościłem się na siebie, gdy robiłem coś nie tak, zaczynałem zabawę od nowa bez dochodzenia nawet do połowy czasu (a ten wynosi… 60 sekund). Gdy wreszcie zrobiłem wszystko jak trzeba i sięgnąłem po niebotyczne w moim mniemaniu 794 punkty, zuploadowałem wynik i sprawdziłem, czy takich ludzi nie ma więcej. Moim oczom ukazały się ogólnoświatowe highscore’y, na których zajmuję miejsce gdzieś między 15 a 20. Tysięcy.

Każdego casuala hardkorowcy popsują. Nawet krojenie latających owoców palcem. Albo podbijanie piłeczki na rakiecie tenisowej, tak w sumie.