Wreszcie mogę uczciwie napisać recenzję, bo grę skończyłem. Na dodatek kilka dni temu, więc recenzja będzie inna niż zwykle, czyli całkiem na zimno. Tematyka: Call of Juarez: Gunslinger, polska gra bezpudełkowa, wypuszczona na Steamie, XBLA i PSN za 15 euro, czyli niewiele jak na strzelaninę fpp. Muszę przyznać, że w tej cenie oferuje bardzo, ale to bardzo dużo.

Gunslinger to wszystko to, co najlepsze w Call of Juarez, doprawione kreskówkową grafiką i rozbudowane o kilka małych, acz cieszących oko (i duszę) elementów. Gramy jako Silas Greaves, który stawia czoło wszystkim najbardziej zabijackim zabijakom Dzikiego Zachodu. Wśród nich są nawet bracia Dalton, ale muszę przyznać, że coś mi w środku zapłakało, gdy nie zobaczyłem kanciastych szczęk, wąsów na 40 centymetrów, przestrzelonych kapeluszy i “take it easy, Joe”.

Ale do rzeczy. Gunslinger prowadzony jest lekką narracją (Greaves siedzi w saloonie i opowiada), co pozwala autorom na zabawę z graczem. Silas na przykład mówi, że szedł przez kopalnię (gram więc w kopalni), ale na koniec zmienia zdanie i przypomina sobie, że jednak ta kopalnia to była tylko hipoteza i poszedł gdzie indziej. Zabieg wdzięczny i rzadko wykorzystywany w grach, tutaj sprawdza się znakomicie.

Sama rozgrywka to bardzo, BARDZO, soczyste strzelanie ludziom w głowy, niestety ze zbyt małej liczby karabinów i rewolwerów. Rozumiem, że na Dzikim Zachodzie nie było jakiegoś porażającego wyboru, ale czułem wielki niedosyt, zwłaszcza że przez konsekwentne inwestowanie punktów doświadczenia w jedno tylko drzewko umiejętności bardzo szybko odblokowałem specjalne wersje broni i korzystałem potem już wyłącznie z nich. Drzewka skupiają się na trzech stylach rozgrywki, które w wielkim skrócie można rozpisać jako rewolwer/strzelba/karabin. Ale warto inwestować w nie po trochu.

Trafienia są w Gunslingerze nad wyraz soczyste, a stają się jeszcze lepsze, gdy włączamy spowolnienie czasu, specjalną zdolność Greavesa. Mało odkrywczą, przyznaję, ale sprawdza się znakomicie, gdy otoczą go Indianie czy inni rewolwerowcy.

Zabawy starcza na około 6-7 godzin (na wyższym poziomie trudności, teraz pomęczę się ze świeżo odblokowanym najwyższym), więc jest bardziej niż przyzwoicie. Dodatkowo autorzy postanowili mnie wkurzyć trybem pojedynków, w którym mamy tylko pięć żyć na pokonanie całej plejady złych, zarośniętych facetów. Pojedynki polegają przede wszystkim na robieniu antyzeza, czyli na patrzeniu każdym okiem w inne miejsce ekranu: prawe oko kontroluje celownik, który musi trzymać się bandyty, a lewe – dłoń Silasa, która musi wisieć odpowiednio blisko kabury. Pojedynki są dość trudne moim zdaniem i nie byłem jakoś specjalnie zachwycony, gdy musiałem powtarzać kilkukrotnie jeden z nich podczas kończenia trybu fabularnego. Ale przyznaję, są widowiskowe i nieźle wymyślone.

Gra nie ma żadnego trybu multi i bardzo dobrze, bo nie jest potrzebny. Po zakończeniu gry można rozpocząć zabawę na Nowa Gra Plus i dalej inwestować punkty w drzewka, można włączyć tryb zręcznościowy, gdzie rozwalamy seryjnie bandytów i przedmioty, żeby tylko nie spadł nam mnożnik punktów, można też pokatować się w trybie pojedynków. Za 60 złotych z groszami to bardzo dobra oferta, polecam.