Mimo tego, że bardzo lubię shootery, a śmieszne shootery najbardziej, nigdy nie starczyło mi sił na skończenie ani Borderlands 2, ani Borderlands: The Pre-sequel. Obie wymagają nie tyle umiejętności, ile samozaparcia i siedzenia przy nich godzinami. To wielki plus, gdy jest się w liceum, natomiast ja w liceum już dawno nie jestem, co stanowi przy tego typu grach spory problem. Pewnym wytłumaczeniem (przed sobą samym) było dotychczas to, że Borderlands 2 było brzydkie (bo na Xboxie 360), a The Pre-sequel – na pececie, na którym jeśli już w coś gram, to w Hearthstone’a.

Wraz z wylądowaniem The Handsome Collection te usprawiedliwienia tracą moc. Obie gry wpakowano na jedną płytkę i podciągnięto im grafikę do granic konsolowych możliwości, co oznacza ostrą jak żyleta kreskę i prześliczne kolory. Gry nadal działają super płynnie i powoli zaczynają mnie “zasysać”, zwłaszcza że pojawiły się w nich postaci dodawane do dwójki i przedsequela w rozmaitych pakietach DLC. Dlatego też ja w Pre-sequelu pomykam bajecznie bogatą baronową o niezwykle irytującym akcencie, a na drugim koncie Jasiek uruchomił Handsome Jacka, co jest o tyle zabawne, że Handsome Jack to nasz główny zleceniodawca, więc wspaniale gada sam ze sobą.

Gdyby ktoś nie wiedział, przypominam: Borderlands to nieco kreskówkowa, bardzo groteskowa strzelanina, w której najważniejszym elementem jest znajdowanie nowych, lepszych karabinów i zastępowanie nimi poprzednich. Takie Diablo oglądane oczami, w którym dodatkowo można jeździć pojazdami. W Pre-sequelu dochodzi fakt grania na księżycu, przez co trzeba dobiegać do bąbli powietrza, ale za to można absurdalnie wysoko podskakiwać, a potem spadać z łomotem na ziemię (to znaczy na księżyc). Zadania są w istotnej mierze idiotyczne, ale potrafią wywołać uśmiech na twarzy – ja się wprost w głos roześmiałem podczas zadania nakręcenia (w sensie na kamerę) pewnego koszykarza.

Atakują tu nas prawie wszyscy, każdy pokonany coś upuszcza (nawet jeśli tylko amunicję), a rozwój postaci jest na tyle zabawny, że co jakiś czas nieco zmienia się styl rozgrywki, nie pozwalając wygrać nudzie. Ta czasami potrafi się zakradać, gdy piąty raz przemierzamy te same bezdroża w poszukiwaniu jakiejś ulotki/czyichś gaci/kogoś, komu należy odstrzelić głowę, ale wystarczy rozsądnie sobie Borderlands dawkować, żeby się przed tym ustrzec. Oczywiście dużo ciekawiej gra się w grupie.

Jeśli macie kilkadziesiąt godzin na każdą z gier i lubicie strzelanki (i zbieranie lootu), to Borderlands: The Handsome Collection jest idealne dla Was.