W necie zawrzało, gdy znienacka odświeżono nieco wygląd domeny baldursgate.com (sprawdźcie sami, co tam teraz jest). Wielu wieszczy powrót uwielbianej serii, sami potencjalni autorzy nabrali wody w usta, sporadycznie się podśmiewając z tego, jak wiele burzy można wywołać rejestrując domenę, a mi przy tej okazji przyszło do głowy, że… w życiu nie skończyłem Baldur’s Gate.

Pamiętam za to dokładnie, jak go kupiłem – od jakiegoś allegrowicza, mega-podniecony, rozpakowałem pudełko, wysypały się te instrukcje, płytki, wszystko… wsadziłem płytki, zainstalowałem, RUSZYŁEM!!!!!! I zakończyłem przygodę z Baldurem jakieś cztery godziny później, gdy okazało się, że jest to gra kompletnie nie dla mnie – zbyt wolna, zbyt nudna, za płytka fabularnie. Drugiej części nawet nie tknąłem, a do Planescape: Torment podchodziłem dwa razy zanim przekonałem się, że to gra wybitna i po prostu muszę ją skończyć. Nigdy nie przekonałem się do Baldura i jedyne Baldury, jakie w życiu skończyłem – ale teraz Wam zagra żyłka – to Dark Alliance i Dark Alliance 2 na Playstation 2. Obie gry były absolutnie wspaniałe i to z nimi kojarzy mi się marka Baldur’s Gate.

Liczę więc po cichu, że ta nowa domena – oznaczająca prawie na pewno powrót brandu – da mi bardziej hack’n’slasha niż “przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę”.