Wczoraj wreszcie odkurzyłem pudełko z grą, którą dotychczas nie wykazywałem żadnego zainteresowania, włożyłem bez przekonania płytkę do konsoli i… wsiąkłem. Bo zniechęcające głosy – przynajmniej po pierwszym epizodzie gry – wydają mi się zniechęcające niesłusznie.

Alan Wake balansuje gdzieś między strzelaniną, horrorem i przygodówką, i balansuje całkiem porządnie, nie tracąc póki co równowagi. Przeciwnicy są archetypicznie przerażający, widać że art design skleił wszystko to, czego powinien bać się gracz i może nie wyszło to aż tak dobrze jak zapakowane w folię człekokształty z drugiego Silenta, ale jest w porządku. Cienie, które się znienacka rozmywają na modłę dziewczynki z Ringa plus modulowany głos zmieniający wysokość i prędkość – odpowiednio niepokojące.

Tak, to naprawdę tak wygląda. A w ruchu jeszcze lepiej

Sam gameplay to połączenie strzelania lewym triggerem (latarka wypalająca ciemność z potworów) oraz prawym (dosolenie potworowi z normalnego ołowiu) oraz dość na razie częstego zwiedzania okolicy oraz uciekania przed czymś. Fabularnie trudno mi powiedzieć jak się to wszystko rozwinie, ale scenariusz bazujący na sennych wspomnieniach i złudzeniach przekraczających granicę rzeczywistości i iluzji zawsze mnie intryguje.

Grafika w ruchu to czysta poezja, gorzej jest ze zbliżeniami, a najgorzej z kłapaniem szczęką, które wygląda na tyle słabo, że nawet reżyser scenek przerywnikowych stara się za blisko nie podjeżdżać kamerą.

Zobaczymy jak się to dalej rozwinie, na razie jestem bardzo na tak. Dobry sobie zastrzyk z adrenaliny wczoraj w nocy zrobiłem, powtórka dzisiaj jak nic.