Postanowiłem ostrożnie i casualowo sprawdzić nowy content w Cataclyśmie. Na razie idzie mi wyśmienicie, ale to nigdy nie wiadomo, kiedy na człowieka skoczy jakiś imperatyw, żeby przesiedzieć przy tłuczeniu mobków caluteńką noc. Włączyłem sobie zabawę od zera i nienerwowo pykam, zwiedzając nowy świat. Ten wpis ma na celu przedstawienie paru konkluzji.

1) ta gra jest nadal ładna. Nie wiem jakim cudem Blizzowi się to udało, ale naprawdę jest. Tekstury momentami fatalne, sześciokątne koła u wozów i tak dalej, ale w konwencji kreskówkowej, jaką przyjęto dla tej gry lata temu, o dziwo to się broni. Głównie dzięki kierunkowi, w jakim zmierzają współczesne kreskówki (zamierzonej bylejakości), ale zawsze. Magicy z Blizza poprawili wodę na taką naprawdę wypasioną, pododawali różne drobne efekty i zmiękczenia i da się w to grać bez obrzydzenia.

2) nie ma lepszego momentu na zaczynanie WoW-a od zera niż teraz właśnie. Wszystkie początkowe strefy są przebudowane, wszędzie są nowe zadania – na dodatek dużo lepiej przemyślane i ustawione w sensowne fabularnie historie. Często włączają się scenki, nagminny jest phasing, czyli przenoszenie gracza do “nowszej” wersji krainy w zależności od tego, które zadania wykonał. Gra się w to jak w bardzo, bardzo dobrego action erpega, do tego singlowego, bo nikt nie zmusza do robienia questów w grupach

3) jeśli kogoś najdzie na quest w grupie, czyli wyjście do instance’u (czyli zagranie powiedzmy scenariusza), to jest w grze mega-narzędzie do tego, które się nazywa Dungeon Finder i z którego korzystają dokładnie wszyscy. Wyznaczamy własną rolę w grupie, gra sprawdza czy faktycznie możemy się jej podjąć, a potem czekamy w wirtualnej kolejce, grając sobie dalej. Gdy grupa jest gotowa – mamy teleport do instance’u. Jak się instance skończy – wracamy dokładnie w to samo miejsce, z którego nas przeniosło. Wyeliminowano w ten sposób najbardziej upierdliwy element instance’owania, czyli dwugodzinne zbieranie grupy, a potem jechanie do lochu przez pół świata.

4) wszystko jest lżejsze, łatwiejsze i przyjemniejsze. Przedmioty mają mniej tajemniczych statów, drzewka talentów są krótsze i wymagają jednoznacznego wskazania wiodącego drzewka (a potem pakowania TYLKO W NIE punktów przez najbliższe 60 leveli). Jednocześnie wzrosła liczba skilli i kombinowania z nimi – sekwencja odpalania umiejętności (tak zwana routine) jest teraz (przynajmniej dla warka, ale i dla innych klas podobno też) znacznie bardziej rozbudowana i daje więcej możliwości. Mój warrior potrafi się sam leczyć, nuff said.

5) technologia przyszłości: loader gry. Byłem pewien, że ściąganie 15GB danych potrwa ze dwa dni, a tu niespodzianka. Nowy loader waży 30 MB i jest na tyle sprytny, że zasysa grę na bieżąco. Mogłem sobie stworzyć worgena po dwóch czy trzech minutach od zainstalowania i odpalenia loadera, potem powisiałem chwilkę (może z 45 sekund) na loading screenie, a potem zacząłem już normalnie grać. WoW cały czas coś sobie dociąga w zależności od tego, gdzie mnie wywieje, ale robi to bardzo szybko i bardzo sprawnie, na tyle sprawnie, że mam wrażenie, jakby był cały zainstalowany. A loader pokazuje, że jak na razie ściągnął 35% całej gry.

Oczywiście nie odpuszczę bloga ani innych gier. Spróbuję potraktować WoWa tym razem casualowo, a skoro stał się singleplayer action erpegiem, powinno być to stosunkowo proste.