Pograłem wczoraj w Bioshock: Infinite na Xboxie 360 przez kilka godzin (raczej dwie niż siedem, że tak powiem). Dotarłem do momentu, w którym zaczyna się już konkretna gra z Elisabeth, dziewczyną, którą ma uwolnić główny bohater. Ten tekst dotyczy zatem otwarcia gry, systemu walki oraz ogólnego wrażenia. Konkretniejsze wrażenia z gry (a może i nawet recenzję) spróbuję przygotować w tym tygodniu.
Celowo prawie nic nie czytałem o Bioshock: Infinite. Jestem fanem pierwszej i drugiej części gry, ukończyłem je obie po dwa (albo i trzy) razy, dlatego też chciałem przeżyć niespodziankę z Infinite. I przeżyłem, bardzo miłą. Bo Infinite to naturalny krok naprzód w Bioshockach i jednocześnie wzór dla innych twórców, pokazujący, że gry to jest MEDIUM, a nie tylko zbiór mechanizmów.
Świadczy o tym chociażby długie, grywalne wprowadzenie w grę. Poznajemy miasto Columbia, bierzemy udział w festynie, a nawet w loterii. Sielankowy klimat zmienia się w bezlitosny z gracją rysowania płyty gramofonowej, ale prędko okazuje się, że to dopiero początek zaskoczeń.
Gra jak na razie co chwila się zmienia, wplatając tu i ówdzie naprawdę niełatwe walki (gram na hardzie od razu, nie ma po co się bawić w półśrodki). Nad wszystkim unosi się totalitarny i rasistowski smród, niesamowicie kontrastujący z nasyconymi, żywymi kolorami, atakującym zewsząd światłem oraz banalnymi pioseneczkami na cztery głosy w wykonaniu chóru fryzjerów. Mnóstwo tutaj przerażających szczególików, jak choćby klatki dla Murzynów, na których widnieją uśmiechnięte obrazki czarnych małp w wersji damskiej i męskiej. Zaglądam w każdy kąt, żeby znaleźć wszystkie takie smaczki.
Bioshock Infinite pokazuje niebo i piekło w jednym miejscu jednocześnie, na dodatek wyprowadzone z wartości, które do dzisiaj w Stanach Zjednoczonych uznaje się za święte. Ojcowie-założyciele, supremacja, jedyna prawda, “vox populi” jako synonim śmiertelnego wroga… daje do myślenia ta cała Columbia.
Rozgrywka jest trudna, ale ogrom możliwości (bronie, ataki wręcz, magia) sprawia, że jak na razie nie miałem sytuacji bez wyjścia. Autorzy zrezygnowali z komór regenerujących z poprzednich części, tym razem główny bohater po śmierci wychodzi do Columbii… ze swojego biura w wersji czarno-białej, tu zresztą dzieją się też rozmaite dziwne scenki przerywnikowe. Mam na ten temat swoją teorię, ale nie będę spoilował tu nic nikomu i sam się przekonam, czy miałem rację, czy nie.
Bioshock: Infinite ma niepokojący klimat, a fabuła na razie unosi się w oparach dziwnych wizji. Tajemniczy telegram, który dostałem na początku gry, nieprawdopodobnie zaprojektowane więzienie Elisabeth czy waląca obuchem po głowie brutalność to tylko niektóre z elementów, które nie pasują do wizerunku współczesnej gry: płaskiej, byle-jakiej i nie mającej nic do powiedzenia. Bioshock już powiedział mi więcej niż jakakolwiek inna gra w tym roku, a to na pewno nie koniec.
Potrzebujemy więcej takich gier, jak Bioshock: Infinite. Ludzie muszą wreszcie zrozumieć, że gra może być środkiem wyrazu, a nie tylko prostą rozrywką.
Jeśli chcecie wiedzieć coś więcej, pytajcie w komentkach, odpowiem.
Aha, gra ma zaskakującą na konsolach opcję wyłączenia V-Synca, jeszcze nie sprawdzałem co robi i jak się zachowuje, bo dla mnie liczy się wrażenie artystyczne (a to wgniata w fotel).
Jedynka byłą cudowna, na Infinite jestem napalony, ale póki co cena dla mnie jest zaporowa. Mam dwójkę. Zbieram się jak pies do jeżą. Przekonaj mnie jakoś, że warto 🙂 Bo już od ponad roku tak ją włączam co jakiś czas i nie moge się przemóc, żeby pójść dalej…
Nie umiem Cię przekonać, dla mnie dwójka to dzieło równie dobre, jak jedynka. To, kim jest główny bohater, jak się rozwija akcja, fantastyczne Rapture (lepsze niż w jedynce), rewelacyjne poziomy w alternatywnej skórze – to trzeba zobaczyć po prostu.
Druga czesc ma kapitalne DLC – Minerva’s Den – IMO fabularnie zdecydowanie lepsze niz podstawka.
Nigdy tej Minervy nie tknąłem, widać duży błąd – a samej gry już nie mam 🙁
Do Infinite mam od razu season passa, chyba od razu go wpiszę, żeby mnie nie korciła sprzedaż po skończeniu 🙂
Zobaczymy jak pójdzie na hardzie, jak nie odgryzę sobie ręki ze złości, nie wykluczam podejścia na tryb 1999, czyli ultra-hard dla szaleńców.
http://www.theastronauts.com/2013/03/game-openings-are-important-or-the-first-180-seconds-of-bioshock-infinite/
Czy tylko mi się wydaje, czy pan Chmielarz nieco przesadza? 😉
Dwójka była równie dobra co jedynka pod względem fabularnym, natomiast gameplayowo była moim zdaniem lepsza. Były opcjonalne motywy obrony Little Sister przed atakami gdy zbierała Adam, była walka z Big Sister, można też było stosować jednocześnie toniki i broń. Była dość dojrzała fabuła, z postaciami równie zwariowanymi co w jedynce. Niestety w Minerva’s Den nie grałem, wypuścili to tylko na GfWL, którego nie znoszę. Tak czy inaczej, dwójkę bardzo polecam.
A teraz wracam do Infinite!
@ufoman
Troche ma racje – znajdzki w tym wprowadzeniu nieco wybijaja z klimatu, powinny byc dopiero w Columbii.
Na pewno ogarnę 🙂 Jedynkę i dwójkę skończyłem z wielką przyjemnością ale na pewno na PC:)Po pierwsze wolę tego typu gierki ogarniać jednak myszką i klawiaturą a po drugie cena jest 2x niższa niż cena konsolowa a oprawa graficzna 2x lepsza 🙂
Proszę nie panikować, przełączam na LiveFyre, bo miałem dosyć logowania się do komentek, kolory naprawię i w ogóle.
Cubituss super, mi się ten system bardzo podoba 😉
@Cubituss a mi jakoś zupełnie to nie weszło. Ale tak zupełnie. Ciekawe…
Dobra, nie ogarnąłem kolorów na LiveFyre, trudno, będzie old fashioned blog.
Trochę Chmielarz przesadza, zebranie czy niezebranie tych kilka monet nic w grze nie zmieni. A to zmuszenie do spojrzenia w określoną stronę w pierwszym, Bioshocku z tego co pamiętam też było, tam po prostu nie można było się obejrzeć za siebie. Pamiętam jak w Bulletstormie Chmielarza otrzymywało się punkty za spojrzenie na jakieś ważne wydarzenie.
Cubi, pozycz od kogos dwójkę i kup Minerva’s Den, warto.
@”Potrzebujemy więcej takich gier, jak Bioshock: Infinite. Ludzie muszą wreszcie zrozumieć, że gra może być środkiem wyrazu, a nie tylko prostą rozrywką.”
Producenci raczej 😉
Tak tylko jak im to wytłumaczyć skoro mają to głęboko w dupie 🙁 , to korporacyjne ścierwa dla których liczy się tylko i wyłącznie zysk.Już po pierwszej części black ops tłumaczyłem sobie że nie kupię więcej tej gry i coś mnie tknęło że może sobie postrzelam i po raz kolejny strzeliłem sobie w kolano a oni dzięki kolejnym naiwniakom takim jak ja
dorzucili do swojej kiesy kolejne bucks’y 🙂
@Pit
Pierwszego CODBLOPSa kupiłeś dwa razy? Whoa 😉
Wracając do BS:Infinite – koniecznie trzeba grać na hard, przechodzę tak na PC z padem w łapach i ginę prawie wcale; circa 6h godzin gry za mną, może później zacznie się robić trudniej, ale na razie idzie gładko, podoba się bardzo i nie pogniewałbym się, gdyby w grze znalazło się ciut więcej lore’a np. w postaci gazet lub pamiętników.
BTW – jaka jest temperatura na wysokości 15 tysięcy stóp, że można sobie spokojnie w koszuli i surducie zasuwać? 😀
I jeszcze pytanie: czy można jakoś robić stealth kille? Kilka razy udało mi się zajść worga cichaczem, ale szybkiej likwidacji nie idzie wykonać.
Potem robi się trudniej, też gram na hardzie, jestem już chyba pod koniec i ginę już w co drugiej walce. Najgorsi są Handymani, właściwie nie ma na nich dobrego sposobu, tak czy inaczej zginę ze 2 razy zanim uda mi się ubić takiego.
Właśnie nie wolno rozmyślać nad sensem takiego miasta bo dochodzi się do absurdów. Generalnie temperatura spada o 0,6 – 1 stopień Celsjusza co 100 metrów (w zależności m.in. od szerokości geograficznej), więc na 4,5 tys metrów jest o jakieś 26 – 45 stopni C zimniej niż na powierzchni Ziemi. Co więcej, za przeproszeniem musiałoby tam nieźle piździć. Na takiej wysokości ciężko się też oddycha, mało tlenu tam zostaje, ale załóżmy że do tego się przyzwyczaili. Ale skąd biorą surowce do produkcji towarów? Jak działa obieg wody, czy ta deszczówka spływa na ziemię? Co robią ze śmieciami, czy mają tak rozwinięty recykling, że przerabiają wszystko? Itd. itp., zobaczymy jak ukończę, może się okaże że to wszystko to sen głównego bohatera i sprawy się rozwiążą.
No i skończyłem na hardzie. Zakończenie robi wrażenie, nawet większe niż początek. Jeśli chodzi o poziom trudności to znacznie wzrasta on pod koniec, przez ostatnie 20-30 % gry ginąłem w co drugiej walce. Finałową bitwę przeszedłem chyba za 15. podejściem. Gra grzechu warta, choć nie doskonała. Każdy gracz powinien jej jednak wcześniej czy później doświadczyć.
Doskonale sa tylko tytuly przefiltrowane przez nostalgia goggles 😉
Ja chyba jestem za polowa, idzie calkiem niezle, mam wrazenie, ze troche zbyt przegiety jest perk/gear dajacy chwilowa nietykalnosc po konsumpcji medkitow/zarcia.
Ciekawe, sprawdzilem oficjalny soundtrack i nie ma tam “Tainted Love” (wersja z baru w Shantytown).
Cholera mam za swoje! Ciekawość to naprawdę pierwszy stopień piekła. Z owej ciekawości wszedłem sobie na piratebaya, żeby sprawdzić, czy można pobrać już grywalną wersję gry. Pomyślałem, że może sprawdzę ją na PC, zanim doczekam się wypłaty i kupię swój egzemplarz na PS3. Niestety, w komentarzach ktoś życzliwy w jednym zdaniu bardzo dosadnie zaspoilował zakończenie. Nie wiem czy znając największy twist warto mi jeszcze inwestować w ten tytuł. Nigdy więcej nie wchodzę na piratebay!