Przeszedłem sobie dwa achievement pointy w nowym Crysisie. Zacząłem zabawę na Xboxie z zamiarem rzucenia jej w kąt, jeśli nie zaskoczy mnie pozytywnie graficznie i okazało się, że obawy i marudzenia hi-endowych pecetowców były nieuzasadnione.

Gra wygląda przepięknie, nie w stu procentach, ale zdecydowanie daje radę. To co mi się zupełnie nie podoba, to wygląd wody (a konkretnie efektu rozchodzenia się jej wokół przedmiotów), a tego akurat się na początku człowiek naogląda całkiem sporo. Potem jest już bardziej sucho, więc złe wrażenie mija.

To jednak, co mnie na razie mocno uderzyło, to poziom trudności. Przypomniał mi się od razu pierwszy Crysis, w którym ginąć zdarzało mi się nader często i to w najrozmaitszych okolicznościach – tutaj też zasadniczo nie ma przebacz, a gra promuje ciche zakradanie się do celu, co dla mojego przyzwyczajonego do strzelanin typu zupka instant umysłu jest momentami trudne do ogarnięcia.

Fabuła na razie z oczywistych powodów jest przede mną ukryta, ale zaciekawiła mnie na tyle, że będę rozgrywkę kontynuował. Podoba mi się zmodyfikowanie oczywistych zasad shootera fpp za pomocą nano-suita, to dobrze wpływa na odmienność produktu. To, czego nie mogę odżałować jednak, to otwarte przestrzenie – tutaj mamy stary, dobry model korytarz-podwórko-powtórzyć.

Z drugiej strony otwarty świat potrafi znudzić, a mi się chyba już nie chce godzinami przedzierać przez dżunglę do oddalonego o pięć kilometrów markera, wolę pobawić się bardziej w zwarciu. Jak na razie więc C2 jest na szczycie moich “gier do skończenia” i nic innego nie włączam, póki do tego końca nie dojdę.