Już wiem. Wreszcie się dowiedziałem, czemu lepiej gra mi się na konsolach, a konkretnie w gry sieciowe. A jeszcze bardziej konkretnie – w Call of Duty: Black Ops. W ramach bycia autorem w paru pismach o grach, dostałem bowiem zlecenie przyjrzenia się dodatkowi First Strike do tegoż tytułu, niestety w wersji pecetowej.

I po tym, jak wbiłem kiedyś tam pierwszy czy drugi poziom prestiżu na Xboxie 360, przyszedł czas na zimny prysznic. Jestem bowiem czarną owcą na wszystkich serwerach, na których próbowałem grać. Czemu? Bo pecetowcy, teoretycznie strasznie
anarchistyczni i wyzwoleni z okowów tych wstrętnych producentów konsol, kochają zasady i zakazy.

Nie wiem z czego to wynika. Wchodzę na serwer, grzmotnąłem z bazooki – wszyscy na mnie mordę drą, że no tubes. Siedzę w pobliżu skrzynki w trybie HQ i czekam, aż będzie można ją zająć – DO NOT CAMP CUBITUSS! Tworzę sobie swoją ulubioną klasę, czyli pana cichociemnego z claymorami, żeby się móc dobrze bronić – PAS DE CLAYMORES!

Wzorowy pecetowy gracz w CoD-a to zatem wiewiórka, która zapierdala przed siebie ile sił w łapkach. Nie można przysiąść, nie wolno strzelać ze snajperek, nie wolno strzelić z bazooki… a ja zawsze lubiłem grać w myśl zasady “graj w grę”, czyli to, co nie jest zabronione – to jak najbardziej wolno robić. Owszem, niektórzy mogą się poczuć niedobrze, gdy ich pojadę z jakiegoś zakamuflowanego campspotu, ale dajcie spokój – sami też mogą tak przysiąść i tak samo popolować na mnie.

Na konsolach nie ma serwerów, co ma swoje słabe strony, ale właśnie poznałem również najmocniejszą – brak upierdliwości ludzi, którzy te serwery zakładają.