Gry komputerowe kształcą, zupełnie jak każde inne medium. Dzisiaj jednak zafiksowałem sobie głowę na tym, jak właściwie jest w grach z geografią, może nie super-dokładną, ale choćby taką umowną.

I wbrew powszechnej opinii nie jest aż tak źle. Owszem, geograficznie głównie poznajemy dżungle, pustynie i antyczne ruiny, przy których Angkor Wat może się do reszty zapaść w zieleninie, ale niektóre gry potrafią też pokazać coś rzeczywistego, a nawet się potem tym pochwalić. Najbardziej wdzięcznym tematem jest oczywiście pokazanie miasta, bo miasto jest nie dość że trendy, to jeszcze jak wiadomo podróże kształcą.

Moim pierwszym wrażeniem było to, że oglądamy wyłącznie miasta amerykańskie. Grand Theft Auto toczyło się w trochę zmyślonym, ale jednak nie do końca Nowym Jorku, Miami i Los Angeles/Las Vegas. Stare Fallouty trudno uznać za geograficznie akuratne, nowe to z kolei stłoczone koło siebie budynki w rzeczywistości stojące w znacznej odległości, ale niech będzie: do listy growego turysty dopisujemy Waszyngton i ponownie Las Vegas. Swoją drogą to fascynujące, że sztuczne miasto na środku pustyni z pasem startowym zamiast głównej ulicy budzi takie podniecenie twórców gier – jeszcze dwa razy zwiedzamy Las Vegas w Rainbow Six: Vegas. Nowy Orlean (przed Katariną) pojawia się w Hitman: Blood Money, ale w formie mocno umownej. Wspominany Nowy Jork i – zgadliście – Los Angeles pojawiają się w dwóch pierwszych częściach True Crime’a.

Fajnych miast USA jak widać ma dokładnie sześć. Autorzy gier nie chcą się powtarzać (plus każdy Amerykanin musi przynajmniej raz w życiu zwiedzić Europę, podobnie jak muzułmanin udać się do Mekki), więc sięgają wzrokiem tam, gdzie miasta są bardziej przypadkowe, ulice nie zawsze przecinają się pod kątem prostym, a zdanie “podejdę od zachodniej strony” nic nie znaczy, ponieważ budynki nie stoją na osi róży wiatrów. Tu w pierwszej chwili do głowy przyszła mi Barcelona, całkiem śliczna w dość nieudanym Wheelmanie. Wcześniej trzeci Driv3r kazał nam jeździć wprawdzie po Nicei, ale był tak słaby, że moja pamięć wyrzuciła go już do kosza.

Współczesna Europa jeszcze nie jest dla amerykańskich (głównie) producentów specjalnie interesująca (nie wiem z jakich powodów), dlatego turystyką miejską muszą się zająć autorzy lokalni. Na przykład znakomite pod każdym względem (poza sterowaniem) The Getaway z PS2 cudownie pokazywało Londyn. Wielcy producenci wolą sięgać do wersji historycznych metropolii: Assassin’s Creed aktualnie eksploruje renesansową Italię (na razie w kolekcji Wenecja, Florencja, Rzym i sporo mniejszych miejscowości), zapierając dech w piersiach przy okazji. The Saboteur udał się do miasta zakochanych, czyli Paryża i nawet podobny ten Paryż wyszedł, chociaż szarobury (takie było założenie gry w końcu).

Ale nie samą Europą gry żyją (chociaż na pewno coś pominąłem, i na pewno mi pomożecie w komentarzach): Hong Kong, najbardziej tłoczne miasto świata, też jest intrygujący dla autorów gier. To miejsce akcji Kane & Lyncha 2, a także nadchodzącego True Crime’a. Japończycy swoje gry osadzają w kulturowo uzasadnionych warunkach, a więc w dwóch pierwszych Yakuzach śmigaliśmy po Tokio, bo i po co zwiedzać świat.

Ameryka Południowa jest zdecydowanie najsłabiej dopieszczona: w GRAW-ie mieliśmy niby Mexico City, ale jakieś takie nijakie. Z kolei Sao Paolo w Max Payne 3 trochę się oddaliło, bo Rockstar odsunął premierę w niezdefiniowaną przyszłość. Szkoda, ale co się odwlecze, to nie uciecze. Coś bym jeszcze w grach pozwiedzał, bo lubię ich zaczepienie w realnym świecie. Może któreś z polskich studiów wreszcie się zdecyduje na oddanie Warszawy, Krakowa i Gdańska?