Tak sobie pykam w tego Medala – bo inaczej grania nawet na hardzie nie da się nazwać. Tak sobie pykam w tego drugiego Deathspanka – bo nawet mając standardowy questowy gear nie ma tu żadnego problemu ze skutecznym oklepywaniem przeciwników. I dotarło coś do mnie znienacka.

Mimo tego, że lubię współczesne gry, bo są lekkie, łatwe i przyjemne, czasami brakuje mi wyzwania. Nie takiego, gdy cała gra jest wyzwaniem (World at War na weteranie O JEZU), ale takiego, gdy mogę sam podjąć decyzję o tym, czy potrzebuję aktualnie wyzwania, czy nie.

Aby sprawdzić tę tezę, podbiłem jakiś już czas temu do kolegi Piasecznika i zaczęliśmy robić Spec Opsy z Modern Warfare 2 na weteranie.

Idzie straszliwie ciężko, momentami tak dajemy dupy, że zaczyna nas ogarniać głupawka (“Piasek, to ja tam teraz szarżuję, rzucam flesza i walę z erpega KAWER MI!”). Ale jakiś progress jest, uczymy się kolejnych plansz na kolejnych błędach i zbieramy kolejne gwiazdki. Jest to oporne, koszmarnie irytujące doświadczenie, na końcu którego kryje się niesamowita satysfakcja, której z ukończenia normalnej gry nie jestem w stanie poczuć.

Dlatego bardzo chciałbym, żeby wszystkie gry miały większe lub mniejsze wyzwania. Po to, żebym po ukończeniu fabuły miał możliwość postanowić, że teraz będę epickim inżynierem poziomu trzeciego, albo że przejdę całą grę podstawowym pistolecikiem.

Potrzebujemy wyzwań, nie tylko po to, żeby usprawiedliwić zakup gry (bo wszak w pewnym wieku przestaje on być wydatkiem być albo nie być). Potrzebujemy ich po to, żeby sami sobie udowodnić, że yes we can. Trzydziestolatkowie potrzebują wyzwań, bo tak są skonstruowani.

Polecam spojrzenie na gamercard mojego koblogera i przekonanie się na własne oczy, jak ten koleś lubi wyzwania.