WoW ma już pięć lat. Z tej wyjątkowej okazji wiele sajtów pisze o nim źle lub obojętnie (ja sam dołożyłem swoje odnośnie tego pierwszego aspektu), ale o jubilacie źle się nie mówi, więc nadszedł czas na kilka fajnych wspomnień związanych z tą grą.

….

WoWy przyszły do redakcji ot tak, nikt nie chciał ich wziąć przez 2 tygodnie, aż w końcu, nagabywani przez rozmaitych znajomych, odpaliliśmy kopie i wsiąkliśmy niemal od razu. Przez kolejnych kilka miesięcy w robocie obowiązywał jeden temat – WoW – do tego opisywany coraz mocniejszym slangiem, co doprowadzało do szału wszystkich tych, których tsunami nie porwało. Wyobraźcie sobie trzech gości, kłócących się przez parę godzin na temat tego, czy mp5 jest lepsze od spellpowera oraz dyskutujących na temat tego, co dropuje z którego bossa i jak długo już na to coś polują.

….

Pierwsze miłe zaskoczenie w WoWie przeżyłem, łowiąc ryby. Stałem sobie w mieście Stormwind i niespiesznie moczyłem kij, kiedy nagle podbił do mnie jakiś koleś, wrzucił w okienko handlu zbroję, o jakiej mogłem sobie tylko pomarzyć i kliknął trade, nie oczekując w zamian żadnej kasy. Próbowałem go zaczepiać, ale nic nie odpisywał mi potem. To był pierwszy carebear, jakiego spotkałem.

….

Gildia rozpadała się i zawiązywała parokrotnie, parokrotnie też zmieniałem serwer, żeby grać z tymi albo tamtymi znajomymi. Po roku od premiery gry wszyscy moi internetowi znajomi grali w WoWa i rozmawiali o WoWie. Tylko.

….

Ciułanie kasy na pierwszego wierzchowca ułatwił mi znajomy, który pożyczył mi pieniądze, a potem ja pożyczyłem jemu. Potem pożyczyłem mu jeszcze więcej, a potem, gdy wreszcie pożyczył ode mnie wszystko, co miałem, przeniósł postać i przestał się do mnie odzywać.

….

Redakcyjny kolega sweter razem z – wówczas – redakcyjnym kolegą Roosem porwali postać Zooltarowi, który kiedyś nieopatrznie dał jednemu z nich hasło do swojego konta. Niejaka Pitchka, postać Zooltara, ruszyła w kontrolowaną podróż dookoła świata w samych majtkach i wylogowała się w jakiejś zapomnianej jaskini w samym środku niczego. Jej najcenniejsze rzeczy oraz cała kasa zostały wysłane do jednego ze swetrowych altów. Dowcip zjadł własny ogon, ponieważ Zooltar, zanim zaczął w ogóle badać sprawę, zablokował sobie konto i kartę kredytową.

….

Molten Core, pierwszy end-game’owy instance, miał wejście wewnątrz Blackrock Mountain, dzisiaj kompletnie opuszczonej. Jednak swego czasu góra wieczorami była areną gigantycznych starć, gdy cztery czterdziestoosobowe rajdy próbowały jednocześnie przejść po łańcuchu prowadzącym do początku insta. Prym w złośliwym uśmiercaniu wiedli wówczas priestowie, którzy za pomocą czaru mind control masowo zrzucali wszystkich do płynącej poniżej lawy.

….

Spekulacje w domu aukcyjnym – zanim miałem Auctioneera, program do wspomagania młodego wowowego inwestora, działałem na wyczucie, z rozmaitym skutkiem. Do dzisiaj mam pamiątkowy epix w banku, którego nie udało mi się nigdy sprzedać. Pamiętam natomiast, że najlepsze żniwa były o siódmej nad ranem w sobotę, kiedy to zmęczeni grinderzy wrzucali na AH zdobycze z całonocnej pracy, często myląc się o jedno zero przy ustawianiu ceny. W ten sposób wszedłem w posiadanie dziesięciu książek po 5 goldów za sztukę, podczas gdy oficjalna cena wahała się około 150-200g za sztukę. Utonąłem wtedy w pieniądzach.

….

Gdy ludzie lepiej opanowali Auctioneera, zaczął się opłacać handel zagraniczny, czyli przerzucanie przedmiotów do neutralnych domów aukcyjnych, z których mogły korzystać obie frakcje. Z niewiadomych mi przyczyn niektóre itemy w Sojuszu kosztowały wielokrotnie więcej niż w Hordzie. Sam przewoziłem przez ocean (do Gadgetzanu oczywiście, wówczas centrum świata) czarne diamenty skupowane po 10g i sprzedawane następnie po 100g. W pewnym momencie rynek się załamał, ale co zarobiłem, to moje.

….

Pojedynek o pierwszego epixa boe (czyli takiego, którego można komuś odsprzedać, a nie tylko założyć na siebie) stoczyłem w Desolace. Obaj z kolegą chcieliśmy wspaniały topór, który znalazł trzeci kolega i nie mógł się zdecydować, któremu z nas go sprezentować. Mój rywal był o dwa poziomy wyższy, co w WoWie stanowi przepaść, ale moja postać obżarła się dragonbreath chilli i podczas każdego ciosu zionęła ogniem, zadając niebywale wysokie dodatkowe obrażenia. Parę dni później znerfowano dragonbreath chilli, prawdopodobnie przeze mnie. Ale miałem topór!

….

Pierwszy przeciwnik z obcej frakcji napatoczył mi się w Desolace (tak, znowu, a podobno tam się nic nie dzieje). Grałem na serwerze PvE, więc nakłonienie go do walki stanowiło duży problem, ale w końcu się udało. Wynik był chyba coś koło 4 do 4, ale wróg był bardzo honorowy i po każdej walce pozwalał na odnowienie zdrowia i many, do tego głęboko się kłaniał, a na koniec razem zatańczyliśmy taniec. Na serwerze PvP takiej kurtuazji było znacznie mniej, tutaj obowiązywała zasada fireballa zza krzaka.

….

Stranglethorn Vale było miejscem o najszerszej rozpiętości questów, dlatego też non-stop wyżsi levelem tłukli niższych levelem. Po krainie wędrowały hordy gankerów oraz hordy antygankerów, ścierając się co i rusz w newralgicznych punktach. Bazę Hordy kampowało zawsze kilku schowanych w shadowmeldzie wysokopoziomowych hunterów, którzy walili jak do kaczek do każdego, kto opuszczał bezpieczne bramy miasteczka. Wyjście z Grom’gol bywało zatem często najłatwiejsze drogą morską, chociaż i w wodzie trafiali się złośliwi druidzi. Po pewnym czasie w STV zaczęło być jeszcze zabawniej, szczególnie w niedzielę, kiedy to odbywał się turniej wędkarski z całkiem porządnymi nagrodami. Turniej wygrywał ten wędkarz, który miał ze sobą większą ekipę wypasionych w epiki kolegów.

….

Najzabawniejsze przeżycie grupowe to gildyjne zwiedzanie Blasted Lands, podczas którego mieliśmy Zabić Smoka, który tam się pałętał, ale brakowało nam healera. Pocztą pantoflową ściągnęliśmy kogoś z Ironforge’a, ale albo był niezbyt rozgarnięty, albo kompletnie wyluzowany, bo smok wybił nas kilkukrotnie. W ramach pocieszenia zaczęliśmy zwiedzać okoliczne jaskinie, gdzie – jak się okazało – występowały nieśmiertelne moby, jedyne w całym WoWie. To wówczas uciekaliśmy przed tłumem przeciwników z “RUN YOU FOOLS” oraz “Uciekamywwwwwwwwwwwww” na party czacie. Pamiętam, że popłakałem się wtedy ze śmiechu.

Mógłbym tak jeszcze długo, ale na razie wystarczy :). Mam nadzieję, że przynajmniej jeden były wowowy narkoman uśmiechnął się do tych wspomnień.

Mam nadzieję, że nie będę grał w Cataclysma.