Zanim zabrałem się za samodzielny dodatek do Wolfensteina (o podtytule The Old Blood), przeczytałem kilka recenzji. Wszystkie były w podobnym tonie: niezła gra, ale do podstawki (czyli The New Order) się nie umywa. Jestem już pod koniec The Old Blood i szczerze mówiąc nie wiem, o czym te recenzje mówią.

Owszem, to prawda, że nie ma poziomu “przejściowego”, jak tajna kwatera w Berlinie, gdzie znaleźć można było tak charakterystyczną dla tych twórców (przypominam – goście od Riddicka) chwilę na odsapnięcie pomiędzy strzelaninami. Chodziliśmy sobie tam i rozmawialiśmy, ale w The Old Blood nie jest to potrzebne. Gra jest znacznie mniej rozwleczona, a przez to dużo bardziej emocjonująca. A funkcję uspokajacza dobrze pełnią krótkie fragmenty, w których nie możemy strzelać.

Zarzuca się The Old Blood, że to jedynie kolejne killroomy i to takie, w których bardzo ciężko zachować dyskrecję (bo grać można tutaj i po cichu, i z dwoma grzmiącymi giwerami w łapach). Owszem, jest minimalnie więcej ciężkich Supersoldaten, ale ja i tak za znacznie gorszy killroom uważam scenę z The New Order na podziemnym dworcu kolejowym, do której podchodziłem tyle razy, że gdyby mój pad miał kabel, to bym go przegryzł.

The Old Blood nie potrafi aż tak sfrustrować. Znacznie lepiej za to relaksuje, po pierwsze ze względu na nieco moim zdaniem niższy poziom trudności (walka z bossem nijak się miała do koszmarnego strzelania z tym wielkim robociskiem w Londynie w The New Order), a po drugie – ponieważ w grze zaszyto prawie całego Wolfensteina. Tego pierwszego. A może Spear of Destiny. Albo jakiś dodatek. W każdym razie w każdym z siedmiu rozdziałów gry można się walnąć do łóżka (tylko trzeba je znaleźć) i we śnie postrzelać sobie do pikselowych hitlerowców. W The New Order był taki poziom jeden, tutaj jest ich aż siedem. Miłe ukłucie nostalgii sprawia, że żadnego sobie nie odpuszczam (chociaż dwa łóżka przegapiłem i będę musiał wrócić).

The Old Blood ma do tego znacznie większy dystans do siebie samej i do przedstawianych bohaterów. Nieco tu więcej nabijania się z Blazkowicza, było nie było głupawego amerykańskiego mięśniaka, za to mniej podkreślania okropieństw potencjalnie wygranej przez Niemców drugiej wojny światowej. Dla mnie taki luźniejszy klimat dobrze się sprawdza, być może dlatego, że jest wiosna i mam pogodny nastrój. Bardzo mi się też podoba sposób rozwoju podstawki: Blazkowicz dostaje tutaj pistolet na rakiety (KAMPFPISTOLE!), potężną snajperskę (BOMBENSCHUSS!!) oraz automatyczną strzelbę (SCHOCKHAMMER!!!). Z takimi nazwami broni ta gra nie może być zła.

Technicznie grze nadal nie da się wiele zarzucić, działa na PS4 bardzo płynnie i wygląda bardzo dobrze. Długość zdaje się mieć optymalną – po paru godzinach jestem w przedostatnim rozdziale gry. I dobrze, bo The New Order w pewnej chwili zaczął mnie już męczyć. Za kilkadziesiąt złotych trudno znaleźć lepszego i fajniejszego FPP-a niż The Old Blood. Polecam.