Przepis na hit jest znany i lubiany. Bierze się znaną markę, ubiera w ciuchy czegoś łatwostrawnego, potem robi jakiś twist, który będzie tak zwanym “czynnikiem ojajebie” i gotowe. Tym ostatnim jest w Podboju granie siłami zła (faktycznie, fajnie powgniatać w ziemię te głupie hobbitsesy), a łatwostrawna otoczka to nawalanie wszystkiego, co się nawinie pod miecz, łuk albo magiczną lagę.

Niestety całość, przynajmniej w moim odczuciu, nie za bardzo działa, bo posadzono ją na engine’ie Battlefronta, gry, która nadaje się przede wszystkim do rozgrywek sieciowych. Jest więc problem z tym, że poza standardowe epickie mordobicie każdy na każdego niezbyt da się tu wyjść. Wszędzie ktoś z kimś walczy, zewsząd napiera horda wrogów, a my czujemy się jak zupełnie mało ważny pionek, szczególnie, że bohaterami pokroju Aragorna czy innego Legolasa da się grać jedynie w wyznaczonych przez grę punktach.

01_lotrc

Najgorsze jest to, że to nawet nie jest Aragorn

Idzie się więc wojem, magiem albo łucznikiem i zanim się zginie, zabiera się ze sobą kilkanaście, a przy dobrym farcie kilkadziesiąt orkowych (albo elfickich) duszyczek, starając się gdzieś dotrzeć, zająć jakąś flagę, albo wytrzymać w danym miejscu ileśtam minut. Niestety poczucie braku wpływu na cokolwiek jest wszechogarniające, a do tego dochodzi jeszcze przegięty poziom trudności. Serio, od lat nie zmieniłem w żadnej grze poziomu trudności na easy tylko dlatego, że po prostu nie widziałem sensu w powtarzaniu całej misji 20 razy tylko po to, żeby jeden jedyny raz mi się przyfarciło.

Tak, przyfarciło, bo w Podboju od farta zależy praktycznie wszystko. Wystarczy podejść pod kombo jednemu wojownikowi wroga i na luzie zdejmuje to połowę paska życia. A tu trzeba jeszcze 2 minuty wytrzymać, limit żyć na misję jest niewielki… można kabel od pada przegryźć z wściekłości. O ile ma się kabel od pada, ja nie mam, więc musiało mi wystarczyć podnoszenie oczu do sufitu i upuszczanie pada na podłogę. Przestawienie poziomu trudności pomogło, chociaż nawet na easy parę razy dostałem bęcki od konsoli.

Grafika… gdybym powiedział, że jest ładna, to bym skłamał. Nie jest. To takie późne PS2, tak bym nawet powiedział, oczywiście w wyższej rozdzielczości i nawet nie przycina, ale piękne nie jest. Do tego gra ma irytująco mało klatek animacji.

Natomiast nie będę udawał, że nie ruszają mnie epickie sceny pomiędzy misjami i epicka muzyka przez cały czas trwania. Ta epicka epickość jest po prostu epicka. Skończę to pewnie kiedyś (szczególnie, że achievementy epicko cykają za singleplayera), ale mam na serio nadzieję, że ktoś w końcu zrobi z Tolkiena porządnego erpega, a nie w kółko nawalanki tylko.

Tutaj macie trailerek, dość biedny, ale na koniec nawet widać troszkę gameplaya.