Jeśli tak jak ja lubicie produkcje Aardmana, to śledziliście losy tej gry. Jeśli nie wiecie o czym piszę, to powiem tylko jedno słowo “plastelinki”. Jeszcze nie? “Golenie owiec”? Wciąż nie? “Uciekające kurczaki”? “Baranek Shaun”?

Dobra, już przestaję, obiecuję. W każdym razie jest sobie taka firma Aardman, która robi filmy z użyciem plastelinkowych postaci, filmy przeokrutnie śmieszne takim dobrym, brytyjskim (zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że czasami pythonowskim) poczuciem humoru. Fantastyczne jest w filmach Aardmana to, że nadają się równie dobrze dla dzieci – które śmieją się z tych prostych żartów – jak i dorosłych – którzy śmieją się z całej reszty. Oglądam regularnie z synkiem i obaj sobie bardzo chwalimy.

Ten przydługi wstęp ma oddać moje podniecenie, wynikające z faktu, iż na pecetowym Steamie (a niedługo na XBLA) pojawiła się pierwsza udana gra o historycznych już dzisiaj bohaterach Aardmana, niesamowitym wynalazcy Wallace’ie oraz jego – znacznie od niego mądrzejszym – psie Gromicie. Jest to przygodówka zrobiona przez studio odpowiedzialne za całkiem udany powrót Sama i Maxa, chociaż przyznam, że drugi sezon już mnie znudził. Wallace & Gromit będzie się ukazywał co miesiąc od teraz aż do wakacji i będą to cztery przygodówki – pierwsza z nich wystarczyła mi na dwie godziny z ogonkiem, ale bawiłem się świetnie.

Sąsiadka Wallace'a wpisuje się w plejadę zwariowanych postaci

Sąsiadka Wallace'a wpisuje się w plejadę zwariowanych postaci

Głównie urzekła mnie stylizacja. Tekstury i postacie zrobione są tak wiernie, że widać nawet na nich odciski klejących je palców! (oczywiście palce są nieprawdziwe, ale studio dodaje je, żeby przydać produkcjom autentyzmu – naprawdę!). Zagadki, w odróżnieniu od tych z Sama i Maxa, nie wymagają wypalenia żadnej nielegalnej substancji, chociaż potrafią troszkę dać w kość jeśli ktoś nie jest obeznany z przygodówkami.

Story kręci się wokół absurdalnego zlecenia, które przyjmuje wiecznie za krótki na froncie pensów Wallace – ma dostarczyć pięćdziesiąt galonów miodu dla znajomego sklepikarza, ale chwilowo rozkręca biznes i dysponuje tylko jednym ulem… od czego jednak umysł wynalazcy (no dobra, i pies-geniusz, i reklamówka środka dla kulturystów)… tam, gdzie spodziewałem się końca akcji, była dopiero połowa tej przeuroczej gry. Filmowości przydaje jej dodatkowo fakt, iż sterujemy strzałkami/WSAD-em, ale jednocześnie na ekranie jest kursor, którym wskazuje się elementy. Efektem tego zabiegu jest bardzo ruchliwa kamera, serwująca wymyślne ujęcia nawet w banalnych sytuacjach (jak choćby zajrzenie do śmietnika).

Znakomity tytuł, deczko za drogi (30 baksów to dzisiaj za dużo kasy jak za taką pchełkę), ale jeśli ktoś lubi Aardmana, to zdecydowanie powinien sprawdzić tę grę. Tutaj można ją kupić, a nawet ściągnąć demo.