W ubiegłą niedzielę zawarłem układ z moją żoną. Dwa tygodnie nielimitowanego grania w Fallouta 3 w zamian za natychmiastowe, wiosenne zakupy ciuchowo-butowo-torebkowe. Ona bierze z półki co chce, ja płacę i nie wnikam w cenę. Dzięki temu mogę włączyć konsolę kiedy mam ochotę. Jedeny wyjątek – Kasia ma prawo przejąć telewizor na wspólne oglądanie ulubionych serialów.

Uprzedzę od razu wyciągających pochopnie wnioski mężczyzn, którym wydawać by się mogło że mój związek opiera się na wymianie dóbr materialnych i walkę o miejsce przed telewizorem. Bynajmniej. Kocham moją żonę za wiele rzeczy, z czego jedną z nich jest napewno zrozumienie dla mojego uber-hobby czyli gier. I tutaj ciekawe spostrzeżenie. Temat “moja kobieta a gry” wałkowany był na usnetach, forach i blogach setki raz, ale z reguły końcowy wniosek różnił się od tego jaki wyciągnąłem w ostatni weekend.

Młodsi gracze uważają czesto że najfajniejsza dziewczyna to taka, która sama gra – bo wtedy rozumie ich pasję. Bullshit. Grająca kobieta to tylko problem i zagrożenie dla dostępności do naszej konsoli. No chyba że stać nas na komfort posiadania dwóch. Ale to może szybko przerodzić się w potężny separator każdego związku. Ja do swojej gry, żona do swojej. Nie mam tak i nie chciałbym tak.

Drugi potencjalny ideał to kobieta która po prostu toleruje gry. To nie jest zła opcja dla nałogowca, pod warunkiem że nie czuje on potrzeby dzielenia się ze swoją drugą połówką wrażeniami płynącymi z rozgrywki. Ja darowałem sobie to już dawno. Kasi nie interesują moje gry, czasami rzuci okiem, jedyne w co zagramy wspólnie raz na miesiąc to Virtua Tennis, ale to chyba dlatego że w przeciwieństwie do mnie żona lubi naprawdę pograć na korcie. Nie zanudzam jej opowieściami o tym w co tłukę, wystarczy jej stres związany z nagłymi, siarczystymi gejmingowymi wiązankami które czasami lubią odbić się od ścian w naszym mieszkaniu.

Ale ostatni weekend pokazał co jest naprawdę najważniejsze w kobiecie gracza. A jest tym umiejętność wyczucia u swojego faceta momentu, kiedy naprawdę trafił na zajebistą grę. Tak było z Falloutem. Mimo że spodziewałem się że gra będzie dobra, nie wiedziałem że wciągnę się aż tak. Być może dlatego że rzadko gram w RPGi, jako że znakomita ich większość utrzymana jest w infantylnej i wtórnej konwencji fantasy, którą literalnie rzygam. A F3 pochłonął mnie bez reszty z czego moja żona szybko zdała sobie sprawę. Konsekwencją takiej detekcji jest dostosownie się do sytuacji. I stąd pewnie propozycja nie do odrzucenia.

Nie pamiętam ile wydałem na zakupach, zresztą oboje staramy się zachować zdrowy rozsądek w naszym dealu. Co ciekawe, świadomość że mogę w każdej chwili, bez słowa dyskusji, przekomarzania się i negocjacji usunąć z ekranu telewizora znienawidzone TVN Style czy inne Brzydule pozwala mi spokojnie przed graniem pójść na spacer czy basen. Trochę ten spokój ducha  pewnie mnie kosztował, ale tym  będę się martwił kiedy bank wyśle mi rozliczenie karty. Póki co kończe i wracam przed telewizor. Zostało mi jeszcze tylko 10 dni!