No i skończyłem Uncharteda 3, niestety z uczuciem “o rany, wreszcie”. Nie była to zła gra, absolutnie nie. Natomiast cierpi na kilka bardzo irytujących błędów, mocno obniżających wartość rozgrywki.

Przede wszystkim twórcy z Niegrzecznego Psiaka wpadli w pułapkę własnoręcznej roboty. Wypełnili dół naostrzonymi palami, przykryli go ściółką, a potem z łoskotem wpadli do środka, bo zapomnieli, że tam jest. Otóż gra, ze względu na swą bardzo epicką naturę oraz żonglerski charakter rozgrywki (skradanka-skakanka-strzelanka-myślanka) przy dłuższych posiedzeniach zaczyna kłuć w oczy rozdźwiękiem pomiędzy każdym z tych elementów.

Najbardziej boli to przy strzelaninach, które zamiast jakoś inteligentnie się z nami bawić, obchodzą się z nami obcesowo proponując coraz to bardziej absurdalne killroomy z otwierającymi się na koniec drzwiami. Szczytem jest jeden z końcowych rozdziałów, w którym w opuszczonej wiosce na środku pustyni spotykamy ARMIĘ przeciwników uzbrojonych w bazooki, wyrzutnie granatów i pistolety z celownikami laserowymi. Abstrahując już od tego, że w burzy piaskowej wszystko poza kałachami by im się pozacinało, skąd oni się tam u diabła wzięli, i to z takim wyposażeniem? Wiem, wiem, jak hitlerowcy w trzecim Indym jechali do Iskenderun, to nawet wzięli czołg (na dodatek nie z tej wojny światowej), ale tutaj zawieszenie niewiary przychodzi z wielkim trudem.

Głównie dlatego, że poszczególne części następują w bezpośrednim siebie nawzajem sąsiedztwie. Po giga-strzelaninie nagle mam się skradać? Wspinać się, podczas gdy lufa jeszcze mi nie wystygła? A już najgorsze w tych killroomach są ilości przeciwników… ja rozumiem, że gra nie może się za szybko kończyć, ale w pewnym momencie przestawiłem poziom na easy, bo po prostu miałem dosyć zabijania pięciu gości… i jeszcze czterech… i jeszcze trzech… i jeszcze trzech… i jeszcze trzech. Autorzy popełniają też niewybaczalny błąd spawnowania wrogów za plecami bohatera, nienawidzę tego, gdy nagle ktoś przeskakuje przez płot wyglądający jak dekoracja i pakuje mi strzał z shotguna w dupę.

Rytm gry jest dziwny: początek z nieco innym głównym bohaterem strasznie mi się podobał, potem było ŚMIERTELNIE nudno z kombinacjami hop-bum, aż wreszcie zaczął się ten Uncharted, którego lubię. Cmentarzysko statków, wycieczkowiec, potem wycieczkowiec na boku, potem samolot… poczułem w końcu ten pierwiastek Indiany Jonesa i zacząłem się świetnie bawić. Nawet demony na pustyni przetrawiłem, bo miały dobre uzasadnienie (na pewno lepsze niż zombiaki w jedynce i yeti w dwójce), ale kolejne killroomy powoli doprowadzały mnie do pasji. Brak sensownego ostatniego pojedynku z bossem też nie pomógł.

Ogólnie Uncharted 3 to bardzo dobra gra. I przy okazji najsłabszy Uncharted z tych na PS3 (nie grałem na Vicie jeszcze, dlatego zastrzeżenie). Jeśli kiedyś powstanie Uncharted 4, to ja bardzo poproszę o awanturnicze klimaty z dwójki, a nie zabijanie setek wrogów z karabinów maszynowych. To ostatnie powinno być zarezerwowane dla Gears of War, tam się znakomicie sprawdza razem z hektolitrami juchy i przerzynaniem na pół piłami łańcuchowymi. W grze przygodowej w takim natężeniu pasuje jak kwiatek do kożucha.