Na dużej konsoli gram na przemian w Dishonored i Borderlands 2, czyli nadrabiam zaległości, ale w międzyczasie lubię sobie popykać w coś nieco mniej zobowiązującego. Padło na Sorcery! na iPhone’a, grę opartą na potężnej licencji, której kompletnie nie znam, ale wiem, na czym polegają paragrafówki i wiem, że Sorcery to duża marka pośród nich.

Gra wdzięcznie radzi sobie z zawieszeniem pomiędzy audiobookiem, prawdziwą książką oraz grą. Nasza rola sprowadza się do podejmowania decyzji w kluczowych momentach (w wielkim uproszczeniu “idę w prawo” albo “idę w lewo”) i czytania kilogramów całkiem zgrabnie napisanego tekstu. Fabuła to – a jakże – elfy i smoki, ale w wersji jakiejś takiej smutnej. Wszędzie jest pusto, szaro i niebezpiecznie.

To co mi się podoba, to spora liczba wydarzeń pobocznych. Po pierwszym skończeniu gry zacząłem od nowa, poszedłem zupełnie gdzie indziej, zachowywałem się jak ostatni dupek i skończyło się to tak, że musiałem się cofnąć o dobrych kilka decyzji, żeby się wyplątać ze śmiertelnej spirali, którą z podniesionym czołem kroczyłem. Wszelkie decyzje pojawiają się na mapie w formie checkpointów, fajna metoda na zachęcenie mnie do zwiedzenia innych odnóg ścieżek.

Zginąć jest tu wyjątkowo łatwo, odbywa się to zazwyczaj na ekranie walki, całkiem sympatycznie wymyślonej. Obaj wojownicy ustalają siłę uderzenia, obrażenia zadaje wyłącznie ten, który ustalił wyższą siłę. Cios zabiera pewną ilość energii, więc im mocniej walimy na początku, tym słabiej pod koniec i tym mocniej możemy oberwać w nos. Siła uderzenia równa zero oznacza obronę, dzięki której zawsze dostajemy tylko jeden punkt obrażeń, niezależnie od ciosu, jaki wyprowadził przeciwnik. Do tego sporo można wywnioskować ze zdań opisujących walkę i po jakimś czasie udało mi się dojść do umiarkowanej wprawy.

Drugi element, na który mamy wpływ, to rzucanie czarów. Księga czarów jest potężna, każde z zaklęć składamy z trzech liter. W danej chwili nie mamy dostępu do wszystkich liter, więc autorzy całkiem zgrabnie nas ograniczają w eksperymentowaniu. Dodatkowo czary zabierają punkty zdrowia, a że w Sorcery! zawsze chodzimy niedożywieni i poobijani, to i nie warto przesadnie eksperymentować, bo można się zaczarować na śmierć.

Jedyna niemiła niespodzianka, jaka mnie spotkała w Sorcery! to czas zabawy. Po dwóch godzinkach spędzonych na lekturograniu mój bohater dotarł do krawędzi mapy, spodziewałem się następnych epickich przygód… a tu napisy końcowe, to be continued, niedługo wydamy drugi rozdział naszej opowieści. Pewnie zainwestuję w ten rozdział, bo bardzo mi odpowiada taka klimatyczna rozgrywka, podbudowywana jeszcze fajnymi efektami dźwiękowymi typu dmuchający wiatr czy krople skapujące ze ścian jaskini. Jeśli macie ochotę przeżyć ciekawy pierwszy rozdział opowieści zdołowanego fantasy, to zdecydowanie polecam.