Skoro Xbox One, to oczywiście w wersji z Rise of the Tomb Raider. Reboot serii bardzo mi się podobał (Tomb Raidera skończyłem dwukrotnie, mało brakowało, a zacząłbym go calakować), dlatego też Rise of the Tomb Raider był dla mnie głównym magnesem w nowej konsoli. Oczywiście chwilę po tym, jak już znalazłem Xboxa pod choinką ogłoszono datę premiery pecetowej wersji, ale po prostu wiedziałem, że tak będzie, więc nawet nie zamierzam się tym przejmować.

Tym z Was, którzy zastanawiają się nad kupnem Rise of the Tomb Raider, kiedy pojawi się już na pecetach, niniejszy tekst może się przydać. Pisany jest bowiem ze świeżej perspektywy gościa, który nic o tej grze nie czytał i potraktował ją zupełnie tak, jakby miała premierę pod koniec grudnia.

Generalnie nowe przygody Lary Croft są lepsze od poprzednich, chociaż mają szereg irytujących elementów, które nie każdemu muszą się spodobać. Przede wszystkim poszerzono otwartość świata, co momentami może oznaczać wałęsanie się bez celu po (głównie) mroźnych okolicach. Lara znowu musi się uczyć wszystkiego od nowa, ale poza elementem erpegowych umiejętności pojawia się też znacznie bardziej niż poprzednio rozbudowany moduł modyfikowania ekwipunku, który jest już w zasadzie craftingiem.

A skoro mamy crafting, to musimy mieć też również zbieractwo. Lara zbiera najróżniejsze rzeczy – gałęzie, elementy mechaniczne, minerały – a potem przy ognisku skręca z nich zgrabny, nowy celownik do karabinu maszynowego. Rozwiązanie wielce symboliczne, ale dobrze pasujące do zabawy.

Sama rozgrywka nie zmieniła się specjalnie. W Rise of the Tomb Raider nadal mamy mieszankę eksploracji, strzelania i wspinaczki w zupełnie niemożliwe miejsca. Przez całą fabułę przewija się oczywiście wątek tytułowych grobowców, których tym razem jest więcej i które stanowią znacznie ciekawsze wyzwanie. Każdy z nich oparty jest na jakimś niezbyt typowym wykorzystaniu mechaniki gry, co oczywiście oznacza, że da się w nich na moment utknąć, na szczęście niezbyt długi. Grobowce są opcjonalne, ale dla mnie stanowiły najfajniejszy element całej gry.

Podczas strzelanin gra ma tendencję do popadania w przesadę: wyłażą na nas ciężko opancerzeni żołnierze, goście z tarczami, wrogowie wysypują się ze śmigłowców – nie jest oczywiście jakoś specjalnie trudno, ale nie lubię robienia z croftówny maszyny do zabijania. Złagodzono nieco wyśmiewane przeze mnie dawno temu na tym blogu egzekucje przeciwników znane z poprzedniego Tomb Raidera i bardzo dobrze zrobiono – ale proporcje rozgrywki mogłyby być nieco bardziej przechylone w stronę wspinaczki i eksploracji Zapierających Dech W Piersiach Miejsc.

Fabuła jest tak głupia, jak tylko się da. Dla lepszej zabawy proponuję na czas rozgrywki schować mózg do metalowego pudełka i nie zwracać specjalnej uwagi na dialogi.

Na Xbox One gra jest ładna, ale rzeczywiście momentami zdarzają się problemy z płynnością, czego oczywiście nie doświadczycie na pecetach. Jeśli podobał się Wam poprzedni Tomb Raider, to nowy powinien się Wam spodobać jeszcze bardziej.

PS. Nie sprawdzałem DLC, które dodaje do gry moduł survivalowy, w którym Lara musi jeść, ogrzewać się i generalnie przeżyć w mrozach. Z opisu wygląda mi to na roguelike, co może być zabawne, ale chwilowo się przecroftowałem, więc sprawdzę je przy innej okazji.