Upadłem prawdopodobnie na głowę i niesiony entuzjazmem mojego kolegi, który swoich synków wytrenował już do etapu experta na gitarze w Rock Band, nabyłem rockbandową perkusję za porażającą sumę 130 złotych celem zrytmizowania mojego potomstwa. Grałem już kiedyś na perce od Guitar Hero: World Tour i zgadzam się w całej rozciągłości, jest fajniejsza – natomiast price performance zdecydowanie mnie przekonał do inwestycji w przestarzałe już, ale jakże rajcujące rozwiązanie.

Podłączyliśmy się do Lego Rock Band, przez przypadek włączyliśmy kick pedal, szukaliśmy 10 minut opcji wyłączenia go, i wreszcie zaczęliśmy bębnić. Ja sobie pobębniłem dla zachęty młodzieży, a potem posadziłem Jaśka – i całkowicie przepadł. Nawalanie w bębny śniło mu się w nocy, błagał o pozwolenie bębnienia nad ranem, a potem, jak poszedłem do pracy, bębnił przed szkołą i prawdopodobnie będzie też bębnił po szkole.

Osobiście traktuję tę zabawkę jako zajęcia z podstaw rytmiki – synek na razie nie radzi sobie z beatem “lewa ręka stały beat, prawa co czwarte uderzenie” – ale jak widzę jego rozświetlone oczy, to nawet nie próbuję mu przeszkadzać w szaleństwie. Co ciekawe, dla Nuśki (4 latka z ogonkiem) też jest tryb w Lego Rock Band – supereasy – na którym trudno nie zaliczyć piosenki, a na dodatek można walić w dowolny bęben, a nie ten pokazany na ekranie.

Podobno dzisiaj grane było głównie Bon Jovi. Nie dopcham się do tych bębnów nigdy 🙂